Coca-Cola to jest to! Można zaryzykować tezę, iż jeden z najpopularniejszych napojów orzeźwiających świata jest dzieckiem amerykańskiej wojny secesyjnej (1861-1865) - wojny domowej między północnymi a południowymi stanami USA. Ten najbardziej krwawy konflikt w historii USA pochłonął wiele ofiar. Jednak mimo licznych badań i publikacji na ten temat, ich liczba nie jest do końca potwierdzona. Problem z policzeniem żołnierzy, którzy polegli podczas czteroletnich walk wynika z faktu, że ani Unia, ani Konfederacja nie prowadziły szczegółowych statystyk. Dotychczas uważano, że w wojnie domowej poległo około 620 tys. żołnierzy. Większość z nich straciła życie poza polem bitwy - zmarli w wyniku chorób i odniesionych ran. Ci, którym udało się przeżyć, wrócili psychicznie okaleczeni. Wyniszczeni, z zaburzeniami nerwowo-lękowymi weterani, byli grupą, do której próbowali dotrzeć zarówno farmaceuci, jak i zwykli szarlatani - ze swoimi wynalazkami. W sprzedaży pojawiały się więc "kojące mikstury" i "cudowne eliksiry", pomocne we wszelkich dolegliwościach, w najlepszym wypadku neutralne dla organizmu, czasem zaś, niestety, będące truciznami. Polecano "lecznicze" napoje będące często mieszankami alkoholu, kofeiny, morfiny lub innych narkotyków, zwłaszcza wynalezionej w 1855 roku kokainy, którą ówczesna medycyna zalecała przy leczeniu uzależnienia od opium. W 1886 roku aptekarz z Atlanty, John Pemberton, opracował syrop z koki, orzeszków kola i cukru, który dolewano do wody sodowej. Napój sprzedawano jako lekarstwo na schorzenia układu nerwowego. Początkowa jego nazwa: Pemberton’s French Wine Coca, wkrótce zamieniona została na Coca-Colę - od dwóch głównych składników. Od 1899 roku Coca-Cola była dostępna w całych Stanach Zjednoczonych w sprzedaży butelkowej, w tym samym mniej więcej czasie zredukowano do minimum ilość kofeiny w napoju i zaczęto sprzedawać go jako napój orzeźwiający, by uniknąć wyższego opodatkowania, które objęło handel lekami. Gdy japońskie bomby i torpedy spadały na amerykańskie okręty w Pearl Harbor, na czele koncernu Coca-Cola stał Robert Woodruff. Ponieważ napój zdążył już podbić serca Amerykanów, w celu podniesienia morale, musiał towarzyszyć amerykańskim oddziałom wszędzie tam, gdzie miały one zostać wysłane. Woodruff zobowiązał się, że każdy amerykański żołnierz dostanie butelkę Coca-Coli w cenie 5 centów, niezależnie od kosztów produkcji i transportu, oraz szerokości geograficznej, na jakiej się znajdzie. Koncern dotrzymał słowa. Legendarny napój pito na pierwszej linii frontu i na tyłach. Był dostępny wszędzie tam, gdzie walczyli Amerykanie. Sprzedawano go w stołówkach i kantynach, na pokładach okrętów i w szpitalach, na lotniskach i w bazach wojskowych. Szacuje się, iż amerykańska armia w latach 1941-1945 otrzymała ok. 5 miliardów butelek Coca-Coli. "Butelka Coca-Coli nie była tylko sposobem na ugaszenie pragnienia, ale urosła do rangi jednego z kultowych elementów wyposażenia żołnierza US Army, podobnie jak zapalniczka Zippo czy papierosy »Lucky Strike«. Paradoksalnie to właśnie II wojna światowa spowodowała taką ekspansję gazowanego napoju, że stał się on symbolem amerykańskiej »way of life«". Wojskowe butelki Coca-Coli łatwo odróżnić od cywilnych - wykonywano je z białego szkła, podczas gdy "cywilną" Coca-Colę w USA rozlewano do butelek ze szkła błękitnego. Oprócz butelkowanej Coca-Coli w wojsku pojawiły się jej dystrybutory. Początkowo armia zamówiła ich sto, wkrótce jednak zamówienia wzrosły. Żołnierze nazywali te urządzenia "jungle-fountain". Ich konstrukcja umożliwiała transport dystrybutora wraz z kostkarką do lodu na samochodzie. Nad jakością dystrybucji Coca-Coli na froncie czuwał zespół 148 specjalistów, przysłanych przez koncern. Jego członkowie nosili mundury oficerów US Army. Wszędzie tam, gdzie się pojawiali wzbudzali uzasadniony, powszechny entuzjazm. Oficjalnie zespół Coca-Coli nosił miano "Technical Observers", we frontowym żargonie nazywano ich "pułkownikami Coca-Coli". Dwóch z nich poniosło śmierć w działaniach wojennych. Rozmach z jakim Coca-Cola Company zaangażowała się w wojnę, robi wrażenie do dzisiaj, i jest przykładem potęgi amerykańskiej gospodarki. W 1945 roku koncern posiadał już 64 fabryki na świecie, opanowując 95 proc. światowego rynku. Wkrótce, po lądowaniu aliantów w Afryce Północnej, w zajętym Oranie zorganizowano pracującą na potrzeby frontu rozlewnię Coca-Coli, która miała zaopatrywać ten teatr działań wojennych. Podczas walk z Japończykami w dżungli, zakapslowane butelki Coca-Coli traktowano jak awaryjny zapas płynu - gdyż zdobycie wolnej od zarazków wody, było utrudnione. Wielkiej operacji dostarczania Coca-Coli na front towarzyszyła kampania propagandowa. Ponieważ charakterystyczny napój stał się nieodłącznym symbolem amerykańskiego żołnierza, Coca-Colę przedstawiano, na propagandowych plakatach i ilustracjach w amerykańskich pismach, jako symbol wolności i zjednoczenia całego, wolnego świata w walce z Niemcami, Japonią oraz ich sojusznikami. Plakaty przedstawiające Amerykanów pijących Coca-Colę, np. z radzieckimi pilotami odbierającymi amerykańskie samoloty na Alasce, były jednocześnie reklamą napoju, przyczyniając się do jeszcze większego wzrostu popularności "koli". Kolorowe pisma amerykańskie z czasów wojny pełne są grafik przedstawiających żołnierzy US Army, częstujących Coca-Colą zarówno wyzwolonych Europejczyków, jak i tubylców z plemion zamieszkujących wyspy Pacyfiku. Niemiecka Fanta(zja) Znacznie krótsze, ale bardziej skomplikowane - i mniej znane - są losy Coca-Coli po drugiej stronie frontu, tymczasem w III Rzeszy była ona powszechnie dostępna i cieszyła się sporą popularnością. Coca-Cola pojawiła się w Niemczech w 1929 roku. Przed wybuchem II wojny światowej w Niemczech sprzedawano rocznie ok. 5 milionów butelek Coca-Coli, wyprodukowanej w 43 fabrykach na terenie Niemiec. Koncern był jednym ze sponsorów berlińskiej olimpiady w 1936 roku. Ekstrakt dostarczano ze Stanów Zjednoczonych, a niemiecka filia koncernu, Coca-Cola GmbH, zajmowała się rozlewaniem i dystrybucją napoju. Nie przerwano współpracy mimo wybuchu wojny w Europie. Źródło zaczęło wysychać w okolicach 1940 roku, a gdy III Rzesza i USA znalazły się w stanie wojny, Amerykanie całkiem zakręcili kurek. Szefem niemieckiej filii koncernu był w tym czasie Max Keith. Gdy skończyły się dostawy koncentratu, odcięta od centrali firma zdana była już tylko na pomysłowość swojego kierownictwa. Tak pojawiła się w hitlerowskich Niemczech Fanta. W powszechnej świadomości napój ten, będący obecnie jednym z głównych filarów imperium Coca-Coli, jest powojennym wynalazkiem firmy. Rzeczywistość jest jednak dość zaskakująca. Fanta powstała właśnie w sercu pogrążonej w wojnie i zmagającej się z coraz większym niedoborem surowców III Rzeszy, jako ersatz Coca-Coli. Nazwa miała być skrótem od niemieckiego słowa "fantasie", czyli, po prostu, fantazja. I rzeczywiście, wojennemu zarządowi Coca-Cola GmbH fantazji odmówić nie można. "Fanta Brauselimonade mit Fruchtgeschmack", podobnie jak dzisiejsza Fanta, była gazowanym napojem pomarańczowym, a na rynku mogła zaistnieć dzięki sojuszowi III Rzeszy z faszystowskimi Włochami. To właśnie stamtąd sprowadzano pomarańczowy koncentrat, z którego produkowano Fantę. To jedna z wersji. Według innych relacji Fantę produkowano z jabłek lub z odpadów i wytłoczyn po produktach owocowych. Tak naprawdę trudno jednoznacznie potwierdzić, lub zanegować, którąkolwiek z wersji. Opinie na ten temat są sprzeczne, nawet w opracowaniach, na jakie natrafiłem, a kwestia koncentratu mgliście zarysowana. Niewykluczone, że wszystkie są prawdziwe, być może inny był skład hitlerowskiej Fanty w 1940, a inny w 1943... Jakby nie było, nowy napój szybko zdobył uznanie. Reklamował go "Die Wehrmacht", czołowy organ prasowy niemieckiej armii i inne militarne magazyny. Atutem Fanty był skład - pomimo wojennych ograniczeń, do produkcji napoju używano prawdziwego cukru. Dlatego też gospodynie domowe, borykające się z rosnącą reglamentacją podstawowych produktów spożywczych, chętnie wykupywały Fantę, by używać jej, jako składnika, przy zaprawianiu kompotów i innych przetworów wymagających konserwujących właściwości cukru - towaru deficytowego w czasie wojny. Kariera "ersatzu Coca-Coli" trwała tak długo, jak niemiecko-włoskie przymierze. Gdy pod koniec 1943 roku wojska aliantów wylądowały na Półwyspie Apenińskim, a Włochy wycofały się z wojny, trudno było pozyskiwać koncentrat z pomarańczy. Wobec braku podstawowego składnika, produkcja Fanty zamarła, co potwierdzają daty na znajdowanych butelkach po tym napoju - najpóźniejsze z nich datowane są na rok 1943. Po wojnie Coca-Cola ponownie uruchomiła produkcję swoich napojów w Niemczech, przy wydatnej pomocy słynnego boksera Maxa Schmelinga [podczas wojny służył w Wehrmachcie jako spadochroniarz - przyp. T. B.], który był twarzą koncernu w Niemczech. Co do Fanty, to w 1960 r. Coca-Cola włączyła ją do koncernu, rozpoczynając sprzedaż w Stanach Zjednoczonych. Do dzisiaj napój ten jest sprzedawany w 180 krajach w zawrotnej ilości 70 smaków". Afri-Cola... do wyboru, do koloru Zanim niemiecka Coca-Cola umarła śmiercią naturalną, musiała walczyć o rynek z potężnym i groźnym rywalem: Afri-Colą. Nazwa była skrótem handlowym od "Afrikanische Cola-Bohne". Napój ten pojawił się w Niemczech w roku 1931. Produkowała go firma F. Blumhoffer Nachfolger GmbH, i stanowił on niemiecką odpowiedź na amerykańską Coca-Colę. Firma wypuściła też na rynek pomarańczowy napój o nazwie Bluna. Po dojściu do władzy Hitlera i postępującej militaryzacji Niemiec, w oficjalnych kampaniach reklamowych zaczęto lansować Afri-Colę jako prawdziwie niemiecki, narodowo-socjalistyczny napój. Szef Afri-Coli, Karl Flach, rozpętał w 1936 roku antysemicką nagonkę, przedstawiając Coca-Colę, jako produkt koncernu znajdującego się w rękach Żydów, którego nie przystoi pić Aryjczykom. Wątpliwe jest, aby biznesmen ten wierzył w nazistowskie brednie, jednak w bezwzględnej korporacyjnej walce o rynek, każdy argument był dobry, a czas sprzyjał takim oskarżeniom, które padały na podatny grunt. Koniec końców Niemcy Coca-Coli pić nie przestali, a hasło: "Trink Coca-Cola eiskalt" (pij Coca-Colę zmrożoną) stawało się coraz popularniejsze, dzięki wdrażaniu w sklepach elektrycznych chłodziarek tego napoju. O wielkiej popularności Coca-Coli świadczyły też jej podróbki, tańsze, ale mające przypominać oryginał zarówno smakiem, nazwą, jak i opakowaniem, np. produkowana w jednym z dolnośląskich browarów Is-Cola. Losy wojny dopomogły jednak Afri-Coli. Gdy z handlu znikała już Coca-Cola, sukcesy niemieckiego Afrika Korps w Afryce Północnej, z lubością nagłaśniane przez propagandę, zbiegały się z większymi obrotami producenta Afri-Coli. O tak korzystnym podobieństwie fonetycznym terminów "Afrika Korps" i "Afri-Cola", mogli by pomarzyć dzisiejsi spece od reklamy. Marketingowy sukces, wiążący zwycięstwa Rommla i sprzedaż Afri-Coli, w szczątkowej formie trwa do dziś - w kolekcjonerskim środowisku, zwłaszcza w USA, oryginalne butelki po tym napoju często określane są jako "napój Afrika Korps". Trudno dziwić się takiej sławie, skoro powiązań można znaleźć więcej; podobno projektanci godła Afrika Korps - swastyki na tle palmy - oparli się właśnie na firmowym znaku Afri-Coli - pochylonej, pojedynczej palmie tłoczonej w szkle. Trudno stwierdzić, ile jest w tym prawdy, jednak wizerunek palmy na butelkach Afri-Coli rzeczywiście przypomina symbol korpusu generała Rommla. Pisząc o czołowych napojach gazowanych III Rzeszy, nie sposób nie wspomnieć o oranżadzie Sinalco. Napój ten, opatentowany w 1902 roku przez Friedricha Eduarda Blitza, początkowo nosił nazwę "Blitz Brause" i był pierwszym tego typu w Europie. Nazwę szybko zmieniono na Sinalco, od skrótu łacińskich wyrazów "sine alcohole", czyli "bezalkoholowy". W latach 30. Napój ten masowo eksportowano do krajów Ameryki Południowej oraz na Bliski Wschód. W III Rzeszy Sinalco dorównywało popularnością zarówno Coca-Coli jak i Afri-Coli, ciesząc się uznaniem zarówno żołnierzy, jak i cywilów. Gdyby nie wybuch wojny, z całą pewnością Coca-Cola zagościłaby w polskich sklepach. Ożywiona wymiana handlowa, która trwała między Polską a Niemcami, doprowadziłaby do tego w naturalny sposób, tym bardziej, że podobno kierownictwo Coca-Cola GmbH miało szerokie plany związane z polskim rynkiem... Podobno. Coca-Cola jest dobra na wszystko... Choć koncern Coca-Cola zapewnił każdemu amerykańskiemu żołnierzowi butelkę pojemności 0,2 litra za 5 centów, na europejskim, czarnym rynku płacono za nią nawet 40 dolarów, co stwarzało żołnierzom tyłowych służb US Army możliwość równie szybkich, co nielegalnych zysków. W znanym, wojennym filmie Michaela Baya "Pearl Harbor" z 2001 r. pielęgniarka US Navy, grana przez Kate Backinsale, używa pustej butelki po Coca-Coli jako... pojemnika do transfuzji krwi. Podobno podczas wojny rzeczywiście zdarzały się przypadki wykorzystania butelek w takiej roli. Wielkimi amatorami Coca-Coli byli generałowie: Douglas MacArthur i Dwight Eisenhower. Po wybuchu wojny rząd amerykański uznał Coca-Colę za produkt strategiczny i nie nałożył na koncern racjonowania cukru. Podczas bitwy w Ardenach amerykański kapelan, z powodu braku wina, użył Coca-Coli jako wina mszalnego, a córka Churchilla w trakcie wodowania okrętu Royal Navy użyła Coca-Coli zamiast butelki szampana. W Polsce pierwszy raz Coca-Cola zagościła na stoisku amerykańskim podczas Międzynarodowych Targów Poznańskich w 1957 roku. Po podpisaniu umowy o współpracy z The Coca-Cola Company, 19 VII 1972 r., w Warszawskich Zakładach Piwowarskich, ruszyła pierwsza linia rozlewnicza Coca-Coli - z dostarczonego do Polski koncentratu. Pierwsze 7 mln szklanych opakowań sprowadzono aż z Hiszpanii. Gdy karmelowy napój zadebiutował w sklepach, w pierwszym dniu sprzedaży, w warszawskim Supersamie i Sezamie, w ciągu jednej godziny klienci kupili aż 5760 butelek Coca-Coli. Jak donosiło "Życie Warszawy" z 1976 r., cena 1 litrowej butelki Coca-Coli wynosiła 19 zł, zaś kaucja 8 zł. W momencie wejścia na rynek polski, Coca-Cola ogłosiła konkurs na hasło reklamowe. Zwyciężyła go Agnieszka Osiecka hasłem "Coca-Cola to jest to!". Co ciekawe, pokonała nawet Melchiora Wańkowicza, który także wystartował. Tomasz Bienek