Jan Kulczyk został uznany za poszkodowanego. Śledczy chcą ustalić, czy wobec Jana Kulczyka stosowano "bezprawne groźby". Miały one polegać na "rozgłaszaniu wiadomości uwłaczającej czci".Według "Wprost", do rozmowy Giertycha z Nisztorem miało dojść trzy lata temu w kancelarii adwokata. Podczas spotkania Giertych miał złożyć propozycję wykupienia książki Nisztora o Janie Kulczyku. "Szokujące propozycje" Przypomnijmy, że do spotkania doszło 18 sierpnia 2011 roku w kancelarii adwokackiej Giertycha. Jak podaje "Wprost", podczas rozmowy były wicepremier składał "szokujące propozycje". "Przez podstawioną spółkę chce kupić od Nisztora jeszcze nieskończoną książkę o Kulczyku. Nie działa jednak w imieniu biznesmena. Przeciwnie, chce wykorzystać powstającą biografię, by od słynnego przedsiębiorcy wydobyć pieniądze. Kulczyk miałby zapłacić za jej niewydawanie. Giertych proponuje Nisztorowi 400 tys. zł plus 10 proc. od tego, co wynegocjuje u Kulczyka za rezygnację z planów wydania książki". Były wicepremier jest pewien, że Kulczyk zrobi wiele, by biografia się nie ukazała. "Wiem, że za tym chodzi" - mówi. "Way of life" Giertych proponuje, by założyć spółkę, która w podobny sposób będzie wymuszała pieniądze od innych najbogatszych Polaków. "Wyjdzie książka, oni cię pozwą na chwilę. I tyle, tak? Cała para (...) pójdzie w gwizdek. Ty nie wyrwiesz kasy, ja nie zarobię. Faktem jest, że jak sprzedamy mu tę książkę, to książka nie wyjdzie. To jest prawda. Ale ty musisz, słuchaj, za tyle kasy to ty napiszesz kolejną książkę. No, o kimś innym" - mówi Giertych i tłumaczy, w jaki sposób operacja miałaby być opłacona. "Spółka kupuje anonimowo. Oczywiście przez mojego człowieka, mojego nazwiska nie będzie. Kupuje, płaci podatki, wszystko. Za robotę masz zapłacone pięć razy tyle, co dostaniesz w najlepszym wariancie megabestsellerów. I zabieramy się za następnego gościa (miliardera - przyp. red.) Bo dla mnie to jest biznes. Ja na tym zarobię. Nie ukrywam (...)" - tłumaczy. "Ty będziesz pisał, a ja będę to sprzedawał" Giertych chce z tego zrobić "way of life" (sposób na życie) - "ty będziesz pisał, a ja będę, słuchaj, sprzedawał to". Po dwóch i pół godzinie przekonywania Giertych daje Nisztorowi kilka dni na zastanowienie. Jak zapewnia dziś dziennikarz, powiedział wówczas "nie". Nisztor tłumaczy, że zdecydował się ujawnić nagranie, ponieważ "jest zajadle atakowany". "Posądza się mnie, że sprzedałem książkę o Kulczyku, co jest kłamstwem". Dlaczego zatem książka do tej pory się nie ukazała? Jak twierdzi Nisztor, wydawnictwo, z którym miał początkowo podpisaną umowę, wycofało się. "Czegoś się bali" - spekuluje i dodaje, że po tym niepowodzeniu nie szukał już kolejnego wydawcy. W publikacji, która ostatecznie się nie ukazała, miały znaleźć się informacje kompromitujące najbogatszego Polaka. Naczelny "Wprost" zapowiedział, że przekaże nośnik z nagraniem Tymczasem prokuratura Okręgowa w Łomży wszczęła też śledztwo dotyczące podejrzenia domniemanego przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przez prokuratorów z Warszawy "w zakresie żądania wydania rzeczy" w redakcji tygodnika "Wprost". Podstawą wszczęcia postępowania były dwa zawiadomienia pochodzące od osób prywatnych. Z Prokuratury Generalnej trafiły one do Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku, a ta zdecydowała o przekazaniu zawiadomień do prokuratury w Łomży, gdzie wszczęto śledztwo. - Wykonywane są czynności w celu weryfikacji tego zdarzenia i ustalenia jego okoliczności - powiedział w czwartek zastępca szefa łomżyńskiej prokuratury Bogusław Dereszewski. Dodał, że jedna z osób składających zawiadomienie została już przesłuchana. Niedawno Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga - która prowadzi śledztwo ws. nielegalnych podsłuchów - informowała o wyłączeniu z tego śledztwa i przekazaniu innej prokuraturze materiałów dotyczących oceny działań prokuratorów i funkcjonariuszy ABW w redakcji "Wprost". Jak dowiedziała się, do łomżyńskiej prokuratury nie dotarły na razie te materiały wyłączone z głównego śledztwa. Wyłączono z niego także materiały dotyczące wtargnięcia do pomieszczenia redaktora naczelnego tygodnika i przerwania prowadzonych tam czynności przeszukania i fizycznego odebrania nośników z nagraniami. Trzecim wyłączonym wątkiem jest ocena działania policji na miejscu zdarzeń - według praskiej prokuratury funkcjonariusze nie zabezpieczyli właściwie tej czynności prokuratorów. Na razie nie wiadomo, która prokuratura zajmie się tymi wątkami. Prokuratura dążyła do "ugodowego przejęcia nośnika" Prokuratorzy wraz z funkcjonariuszami ABW weszli do "Wprost" 18 czerwca, w ramach śledztwa dotyczącego nielegalnego podsłuchiwania m.in. polityków. Zażądano wydania nośników z nagraniami. Redakcja odmówiła, w związku z czym prokuratura zarządziła przeszukanie. Odstąpiono od tych działań po szamotaninie i wtargnięciu do gabinetu naczelnego osób postronnych. Naczelny "Wprost" zapowiedział, że redakcja przekaże prokuratorom nośnik z nagraniem, gdy tylko upewni się, że nie naraża to źródła informacji. Stało się to po kilku dniach. Po tym prokuratura podawała, że dążyła do "ugodowego przejęcia nośnika" w gabinecie naczelnego "Wprost". Także ABW oświadczyła po przeprowadzeniu wewnętrznej kontroli, że jej funkcjonariusze działali zgodnie z prawem i nie przekroczyli swoich uprawnień. W lipcu warszawski sąd nie uwzględnił zażaleń "Wprost" na działania prokuratury. Sąd uznał, że redakcja miała obowiązek wydać żądane przedmioty. Ocenił też, że treść protokołu przeszukania nie wskazuje na złamanie przez prowadzących czynności przepisów bądź konstytucji. - Wręcz przeciwnie, zastrzeżenia można mieć do postępowania samego skarżącego i dziennikarzy +Wprost+, którzy swoim zachowaniem utrudniali i ostatecznie uniemożliwili prokuratorom i funkcjonariuszom ABW dalsze prowadzenie czynności procesowej - zaznaczyła sędzia.