- Kiedy kupowaliśmy dom cztery lata temu, zapewniano nas, że jest tu bezpiecznie - mówi Marcin Wolsza, mieszkaniec ul. Widłakowej w Krakowie, gdzie woda w ubiegłym tygodniu przekroczyła wysokość metra. Mężczyzna zarzuca deweloperowi celowe wprowadzenie w błąd i czuje się oszukany: - Był sporządzany plan miejscowy wyłączający te tereny spod zabudowy, ale radni go nie przyjęli. Dlaczego? - pyta. Plan miejscowy, który był gotowy 2,5 roku temu, nie uchroniłby od strat Marcina Wolszy, ale mógłby zapobiec kłopotom innych mieszkańców. Rada Miasta Krakowa podjęła uchwałę o przystąpieniu do planu w maju 2005 r. W grudniu 2007 r. radni odrzucili jednak gotowy dokument już w pierwszym czytaniu. - Plany robione są dla mieszkańców, a tu kilkaset osób protestowało, że ten plan jest zły - uzasadnia radny Platformy Obywatelskiej Łukasz Osmenda. Adam Barański z Biura Planowania Przestrzennego nie zaprzecza: - 95 procent uwag mieszkańców nie zostało uwzględnionych, bo chodziło w nich o zgodę na zabudowę mieszkaniową. Tymczasem zgodnie ze studium miał to być plan ochronny, głównie ze względu na wysokie walory przyrodnicze. O tym, że w planie dla Bodzowa i Kostrza były wyznaczone obszary wyłączone spod zabudowy z powodu potencjalnego zagrożenia powodzią, mówi wiceprezydent Krakowa Kazimierz Bujakowski: - Tereny zostały wytypowane na podstawie opracowań analitycznych i map zalewowych. Sam plan nie uchroniłby mieszkańców przed zalaniem, ale uniemożliwiłby zabudowę na terenach zagrożonych przez wodę - wyjaśnia wiceprezydent. Mimo ostatniego podtopienia, domy w takich miejscach będą prawdopodobnie nadal powstawać. Tuż przy Wiśle, pośród trzcin i rozlewisk, na działkach budowlanych można zobaczyć tabliczki z napisami: na sprzedaż. - Jeżeli ktoś chce postawić tutaj dom, to nie widzę powodu, żeby mu tego zabraniać. Mimo że jest to trudny teren, który jest podtopiony po każdym obfitym deszczu - mówi radny Łukasz Osmenda. Jego zdaniem jedynym narzędziem, które mogłoby skutecznie zablokować prawo własności, jest tylko plan ochrony przeciwpowodziowej regionu wodnego. Takiego dokumentu jednak nie ma. Nie ma też przepompowni, która według radnego ratowałaby Kostrze i Bodzów przed podtapianiem. - Nie przesadzajmy, z powodu zagrożenia zalaniem można by teraz wysiedlić kamienice przy ul. Kościuszki, ponieważ stoją dziesięć metrów od wału Wisły - irytuje się radny Osmenda. O tym, że w Kostrzu i Bodzowie można spokojnie budować przekonują mieszkańcy, którzy oprotestowali plan i zgłosili do niego blisko 800 uwag. Zawiązali też komitet protestacyjny. - Publiczna dyskusja na temat planu była koszmarna. Krzyki, obelgi, wrzaski, musiała interweniować Straż Miejska. Nie przyjmowano naszych argumentów - wspomina z niechęcią projektantka planu Ewa Sośnicka. Dr inż. Józef Krok, pracownik Politechniki Krakowskiej i mieszkaniec Bodzowa podtrzymuje, że teren nadaje się do inwestowania. Jego zdaniem nie byłoby ostatnich podtopień, gdyby wyskowydajne pompy zostały szybciej przywiezione na miejsce. - Mieszkańcy alarmowali już od niedzieli (16 maja) w Centrum Zarządzania Kryzysowego, że sytuacja robi się niebezpieczna. To z czym przyjechano do odpompowywania wody opadowej, to byłym małe pompki, a nie poważny sprzęt - irytuje się Józef Krok. I dopatruje się w tym celowych działań władz miasta: - Chciano nam udowodnić, że nie da się tutaj budować. O tym zaniedbaniu zgłosimy do prokuratury, a sami zbudujemy przepompownię - mówi Józef Krok. I szacuje straty mieszkańców na miliony złotych. Mariusz Waszkiewicz, prezes Towarzystwa na Rzecz Ochrony Przyrody nie dziwi się, że w Kostrzu i Bodzowie wciąż budowane są nowe domy i że plan ochronny został storpedowany: - Wszyscy mieszkańcy wiedzieli, że są to tereny podmokłe, a mimo to żądali przekwalifikowania ich na działki budowlane. Po co? Żeby potem znaleźć frajera, który je od nich kupi - mówi bez ogródek. Paulina Polak, współpr. YRG paulina.polak@dziennik.krakow.pl Czytaj również: Uszew - wieś, która ocalała cudem W dwie doby odbudowali brzeg Bili młodszych kolegów i wymuszali pieniądze