Mimo, że George Friedman jest znanym i poważanym analitykiem, a prognozy jego agencji - "Stratfor" - uważane są powszechnie za jedne z najlepszych na świecie. Zachód podchodzi do jego książki dość nieufnie, ale nie zapomina, jak wielkim szacunkiem cieszą się opinie Friedmana. "To fikcja" - pisze portal "Statesman.com" - "chyba, że się spełni". Amerykanie - nic dziwnego - koncentrują się głównie na wizji Ameryki, która nada ton światu przez najbliższe sto lat. "Możemy chyba oczekiwać nieoczekiwanego" - zastanawia się Matthew Philips w "Newsweeku", i przypomina to, co pisze sam Friedman w swojej książce: "W roku 1918 byłoby absurdem sugerować, że za 20 lat Europa znów pogrąży się w wojnie" - pisze. - "I podobnie [obecne] prognozy o kryzysie i upadku Ameryki mogą sugerować, że będzie dokładnie odwrotnie". "Nie można było przewidzieć kryzysu, a można przewidzieć następne 100 lat. Bez żartów" - pisze jeden z komentatorów na stronach "Seeking Alpha", znanego serwisu zajmującego się prognozami. Nie on jeden. Na takie jednak zarzuty, jak przypomina Edward Nawotka w "Statesmanie", Friedman ma gotową odpowiedź: "Mieliśmy kryzys w 1972, 84 roku... jeśli dobrze się przyjrzeć, to okaże się, że kryzys zmienia się z rzeczy nieprzewidywalną w po prostu cykliczną [...]. Za moich czasów Ameryka kończyła się ze siedem razy. Ameryka potrzebuje odpowiedniej perspektywy". Właśnie. Ale ta perspektywa jest perspektywą amerykańską. Czyli globalną. Czyli gruboziarnistą. Wielu amerykańskich recenzentów zastanawia się: czemu nie mielibyśmy przyjąć punktu widzenia Friedmana? Zazwyczaj przecież facet wie, co mówi. Ale w tej gruboziarnistej perspektywie wyraźnie brakuje szacunku dla szczegółu. A przecież to w szczegółach właśnie gości diabeł. I to szczegóły - najprawdopodobniej - wyłożą friedmanowskie rozumowanie, nawet jeśli dobrze ocenia on trendy.