- Chyba już wszystkie media w Polsce o mnie pisały albo mówiły. Czasem czytając te relacje, uśmiechałem się, bo wyszedłem na jakiegoś herosa czy innego bohatera - mówi w rozmowie z "Gościem Niedzielnym" ksiądz Jerzy. - Tak naprawdę nie byłem tam sam. Razem ze mną były dziesiątki ludzi - dodaje. Duchowny jest jedną z poszkodowanych w Tatrach osób. Podczas burzy, która przyniosła tragiczne skutki, patrzył na cierpienie ludzi, rozgrzeszając i modląc się. Jak twierdzi, na jego miejscu każdy ksiądz zrobiłby to samo.- Nie wszystko dobrze pamiętam, bo jednak strach i ból zrobiły swoje, ale na pewno nie chciałbym, by przypisywano mi jakieś nadludzkie moce czy osiągnięcia - przyznaje skromnie. Od pamiętnej burzy minął już tydzień. Ksiądz Jerzy czuje się lepiej, ale wciąż boli go poparzona noga. Jak mówi, do szybkiego powrotu do zdrowia motywują go setki, a może nawet tysiące wiadomości z obietnicą modlitwy i wsparciem. O samopoczucie księdza, który rozgrzeszał podczas burzy, pytają nie tylko parafianie z Dzierżoniowa, ale wierni z całego kraju. Duchowny przebywa obecnie w zakopiańskim szpitalu. - Jest tu ze mną moja mama, więc ona troszczy się o wszystko - mówi. - Prawie codziennie mnie ktoś tutaj odwiedza. Są to głównie przyjaciele czy znajomi, ale przyjeżdżają też inni, poruszeni tym, co usłyszeli w mediach. Byli u mnie nawet misjonarze z Afryki, którzy chcieli zapewnić o swojej modlitwie - wymienia. Ksiądz Jerzy dziękuje wszystkim za modlitwę i nie traci pogody ducha.