Wydany we wtorek wyrok nie jest prawomocny. Proces Arkadiusza Ł. ps. Hoss, nazywanego "królem mafii wnuczkowej" toczył się przed poznańskim sądem okręgowym ponad dwa lata. Śledczy zarzucali mu udział w grupie przestępczej i wyłudzenie lub próbę wyłudzenia w Niemczech, Szwajcarii i Luksemburgu - w latach 2012-2014 - w sumie kilku milionów złotych w różnych walutach oraz kosztowności: biżuterii, złota i złotych monet. Ofiarami były głównie osoby w podeszłym wieku, często samotne. Mężczyzna miał wprowadzać obywateli innych państw w błąd co do tożsamości, pozorując bliskie pokrewieństwo lub znajomość z nimi. Miał też podawać się m.in. za funkcjonariusza policji. Na ławie oskarżonych Hoss zasiadł razem ze swoim bratem Adamem P., który odpowiadał z wolnej stopy. We wtorek poznański sąd okręgowy uznał Arkadiusza Ł. za winnego i wymierzył mu karę łączną 7 lat więzienia. Wobec jego brata orzeczono karę 6 lat pozbawienia wolności. Sąd nakazał im również naprawnienie szkody, oraz pokrycie kosztów sądowych. Sędzia Karolina Siwierska podkreśliła w uzasadnieniu wyroku, że "przestępczy proceder prowadzony przez oskarżonych, z którego uczynili sobie stałe źródło dochodu, był wyjątkowo odrażający moralnie". "Oskarżeni oszukiwali ludzi w podeszłym wieku, wykorzystując ich nieporadność, naiwność, dobre serce i w ten sposób pozbawiali ich oszczędności całego życia, czy pamiątkowej, rodzinnej biżuterii" - dodała. Sędzia przypomniała, że sposób działania oskarżonych polegał na tym, że dzwonili oni z Polski do obywateli Niemiec, Luksemburga i Szwajcarii, wybierając pokrzywdzonych z książki telefonicznej i typując na "swoje ofiary" osoby w podeszłym wieku, pochodzące z wyższej klasy społecznej, a następnie - "sprytnie manipulując swoimi rozmówcami, skłaniali ich do przekazania gotówki, lub kosztowności" - podkreśliła sędzia. Odnosząc się do oceny materiału dowodowego, sędzia przypomniała, że początkowo postępowanie karne w tej sprawie toczyło się na terenie Niemiec. "Niemieckie organy ścigania, w ramach swojego śledztwa zebrały materiał dowodowy przede wszystkim w postaci zeznań pokrzywdzonych i nagrań rozmów telefonicznych prowadzonych przez oskarżonych. Rejestrowanie rozmów telefonicznych odbywało się na podstawie zgód wydanych przez Sąd Rejonowy w Hamburgu. Następnie ściganie zostało przekazane do Polski" - mówiła. Sędzia przypomniała, że w trakcie postępowania przygotowawczego, prowadzonego przez polskich śledczych, przesłuchano oskarżonych, którzy początkowo przyznali się do popełnienia zarzucanych im czynów i wówczas wnieśli oni o dobrowolne poddanie się karze - ostatecznie strony postepowania nie osiągnęły porozumienia w tej sprawie. "Nikt, kto tak bardzo ceni sobie wolność, nie przyznaje się do popełnienia czynów, których w rzeczywistości się nie dopuścił i nie poddaje się karze kilku lat pozbawienia wolności - albowiem jest to sprzeczne z systemem logicznego rozumowania i doświadczenia życiowego" - mówiła sędzia. "Dopiero na dalszym etapie postępowania sądowego oskarżeni wnieśli o ich ponowne przesłuchanie i wówczas odwołali wcześniejsze wyjaśnienia złożone na etapie śledztwa, w których przyznawali się do zarzucanych im czynów. Stwierdzili, że zrobili to po to, aby opuścić areszt i odpowiadać z wolnej stopy" - podkreśliła. Sędzia zaznaczyła, że "przechodząc do oceny dowodów należy stwierdzić, że rejestrowanie rozmów prowadzonych przez oskarżonych odbyło się z naruszeniem konwencji o pomocy prawnej w sprawach karnych między państwami członkowskimi Unii Europejskiej". Konwencja ta - jak wskazała - zobowiązuje zarówno Niemcy, jak i Polskę, zaś jej przepisy mają charakter nadrzędny wobec prawa krajowego. "Zgodnie z uregulowaniami tej konwencji, niemieckie organy ścigania chcąc nagrywać rozmowy telefoniczne polskich obywateli, przebywających na terytorium Polski, winny uzyskać zgody Prokuratury Okręgowej w Warszawie - tymczasem zgód takich nie posiadano" - zaznaczyła. "W polskiej procedurze karnej nie ma jednak zakazu wykorzystywania tzw. owoców zatrutego drzewa. Wynika to z podstawowego celu postępowania karnego, jakim jest wykrycie i pociągnięcie do odpowiedzialności sprawcy przestępstwa (...) A prawda w przedmiotowej sprawie jest taka, że oskarżeni dopuścili się zarzucanych im przestępstw" - dodała. W trakcie odczytywania wyroku Adam P. nie był obecny na sali, zaś Arkadiusz Ł. został do poznańskiego sądu doprowadzony z aresztu w eskorcie policji. Strony postepowania nie wykluczają złożenia apelacji od wyroku, po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem orzeczenia.