Polscy prokuratorzy mają dane osoby, która zleciła kradzież napisu znad bramy obozu i chcą za nią wysłać europejski nakaz aresztowania. Wcześniej jednak muszą w sposób procesowy, czyli krótko mówić - na papierze, mieć potwierdzone dane poszukiwanej osoby. I tego właśnie - według ustaleń naszego dziennikarza - dotyczy pomoc prawna skierowana do Szwedów. Potwierdzeniem tego, że zlecenie kradzieży przyszło spoza Polski - według ustaleń naszych reporterów śledczych - mają być billingi telefoniczne aresztowanego w ubiegłym tygodniu Marcina A. To właśnie on - organizator całej akcji - przed kradzieżą i tuż po niej kontaktował się z mężczyzną mieszkającym na terenie Szwecji. Zaznaczmy, że w Polsce cały czas trwa śledztwo. Z bramy obozu - jak informuje Roman Osica - zdjęto ślady daktyloskopijne, które zbada teraz instytut ekspertyz sądowych z Krakowa. Dodatkowo do końca roku prokuratorzy wyłączą ze śledztwa wątek ochrony muzeum, która zdaniem śledczych nie dopełniła swoich obowiązków, niedostatecznie chroniąc teren byłego obozu. Wyłączone dochodzenie odpowie na pytanie, czy było to zaniedbanie niezamierzone czy też celowe. Napis "Arbeit macht frei" został skradziony znad obozowej bramy 18 grudnia nad ranem. Tablicę, pociętą na trzy części, odzyskano dwa dni później. Zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, kradzieży oraz uszkodzenia napisu, będącego dobrem o szczególnym znaczeniu dla kultury, usłyszało czterech mężczyzn. Piąty zatrzymany w tej sprawie przez policję odpowie za udział w grupie przestępczej oraz nakłanianie do kradzieży i "zniszczenia zaboru". Wszyscy trafili tymczasowo do aresztu.