Jak dowiedzieli się dziennikarze z wiarygodnego źródła, zbliżonego do śledztwa, zleceniodawca kradzieży z zagranicy był wcześniej w muzeum Auschwitz-Birkenau z co najmniej jednym z podejrzanych o udział w kradzieży. Dokonał rekonesansu i wskazał, co ma zostać skradzione. Prokuratura gromadzi materiał, weryfikuje fakty. Z różnych względów nie zdradza jednak szczegółów, głównie z uwagi na dobro postępowania i taktykę. Tablica z historycznym napisem "Arbeit macht frei" znad obozowej bramy została skradziona w piątek 18 grudnia nad ranem. Napis odnaleziono późnym wieczorem w niedzielę 20 grudnia we wsi Czernikowo koło Torunia. Przestępcy rozcięli go na trzy części. Również w niedzielę policjanci zatrzymali pięciu mężczyzn podejrzanych o kradzież. Prokuratura Okręgowa w Krakowie czterem z nich postawiła zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, kradzieży napisu "Arbeit macht frei" oraz uszkodzenia tego napisu, będącego zabytkiem i dobrem o szczególnym znaczeniu dla kultury. Podobny zarzut - udziału w grupie oraz nakłaniania do kradzieży i zniszczenia napisu - usłyszał w poniedziałek wieczorem piąty podejrzany. Wszyscy podejrzani trafili do aresztu na trzy miesiące. Według prokuratury, kradzieży dokonano na polecenie osoby z zagranicy, a teren b. obozu zagłady nie był należycie chroniony. Wnioski te potwierdziła wizja lokalna, przeprowadzona tydzień temu na terenie byłego obozu Auschwitz-Birkenau z udziałem trzech podejrzanych, którzy przyznali się do zarzucanych im czynów. Czterej mężczyźni dostali się na teren obozu bez trudu i niezauważeni. Przyjechali ok. godz. 18, po raz pierwszy usiłowali dokonać kradzieży ok. godz. 20.30 - 21. Nie dysponowali nawet podstawowym sprzętem, np. drabiną, aby móc wspiąć się i odkręcić tablicę. Poszli po narzędzia do sklepu, potem wrócili, wspięli się po siatce i dokonali kradzieży. Z jednej strony urwali tablicę i zgubili literę "i". Było to ok. godz. 24 - 1 w nocy. Teoretycznie brak napisu powinna zauważyć ochrona, dokonując obchodu terenu. Kradzież zauważono dopiero po godz. 5 rano. Jak przyznała prokuratura, "materiał procesowy i wiedza operacyjna pozwala na przyjęcie, że głównym zleceniodawcą była osoba zamieszkała poza granicami naszego kraju i nie posiadająca polskiego obywatelstwa". Nie zdementowała informacji medialnych, że chodzi o osobę ze Szwecji. We wtorek potwierdziła, ze zamierza wystąpić z wnioskiem o pomoc prawną do Królestwa Szwecji. Z materiałów śledztwa wynika, że czterej sprawcy kradzieży mieli otrzymać 20 tys. zł do podziału i że nie zdawali sobie sprawy ze znaczenia kradzieży. Dopiero "szum medialny" uświadomił im, jaki wydźwięk ma ich czyn. Według informacji uzyskanych ze źródła zbliżonego do śledztwa, sprawcy i polski organizator kradzieży mieli otrzymać ok. 120-125 tys. koron szwedzkich, a do Oświęcimia przyjechali samochodem dostarczonym z zagranicy. Niedokładna kwota wynagrodzenia w koronach szwedzkich wynika z tego, że miała być przeliczana z innej waluty. Nie oznacza to jednak, że zleceniodawca kradzieży jest obywatelem Szwecji. Ta kwestia nadal jest badana, podobnie jak to, czy osoba nr 6 w sprawie - poza pięcioma polskimi podejrzanymi - była zleceniodawcą, czy tylko pośrednikiem między złodziejami a prawdziwym zleceniodawcą - zastrzega źródło. Istnienie osoby nr 7 jest niewykluczone - dowiedzieli się dziennikarze. Kradzież ujawniła także braki w ochronie b. obozu. - Nie ulega wątpliwości, iż teren obozu nie był należycie chroniony - powiedział prokurator okręgowy w Krakowie Artur Wrona podczas ubiegłotygodniowej konferencji prasowej i zapowiedział wszczęcie postępowania w sprawie niedopełnienia obowiązków przez dyrekcję Muzeum Auschwitz-Birkenau.