Pilot podkreślił, że było to zgodne z zasadami lotów Boeingiem 767. Dodał, że dalszy lot przebiegał normalnie aż do próby wypuszczenia podwozia przed Warszawą. "W Warszawie nie schodziliśmy awaryjnie. Podejście było normalne. Moment krytyczny był przy pierwszej nieudanej próbie wypuszczenia podwozia w rejonie Warszawy" - mówił na konferencji prasowej kapitan Tadeusz Wrona. " W tym momencie przerwaliśmy normalne podejście do lądowania i zaczęliśmy się zastanawiać co się dzieje, i dlaczego się ono nie wysunęło. Okazało się wtedy, że jest problem techniczny z samolotem" - tłumaczył Wrona. "Poinformowaliśmy wtedy wieżę o przerwaniu podejścia i poprosiliśmy o informacje i wektor, ponieważ mieliśmy paliwo i potrzebowaliśmy czasu na zbadanie tej usterki i sprawdzenie co się dzieje. Od momentu przerwania podejścia minuty zaczęły szybko upływać, ale mieliśmy czas, aby spokojnie poszukać rozwiązania" - dodał pilot. Pytany, jakie emocje towarzyszyły temu wydarzeniu, mówił, że "sytuacja go zaskoczyła, ponieważ 500 razy latał tym samolotem i podwozie zawsze się otwierało". "Przy drugiej próbie sprawdziliśmy jeszcze raz listę czynności, którą należy wykonać. Gdy przy drugim razie podwozie znowu się nie ustawiło, poinformowaliśmy kontrolę na wieży, że będzie możliwe awaryjne lądowanie. W tym momencie (30-35 minut przed szacowanym momentem skończenia się paliwa) zadeklarowaliśmy, żeby lotnisko zaczęło przygotowywać się na ewentualność awaryjnego lądowania" - mówił kpt. Wrona. Informację o awaryjnym lądowaniu przekazały stewardessy i szef pokładu. "Poprosiłem szefa pokładu, żeby przygotował wszystko, czyli, żeby stewardessy uprzedziły pasażerów, że może nastąpić awaryjne lądowanie i żeby wszyscy byli na to przygotowani" - dodał. "Myśl, że będziemy lądować awaryjnie dotarła do mnie na 3-4 minuty przed przyziemieniem. Jeszcze przed lądowaniem staraliśmy się grawitacyjnie probować, żeby to podwozie wyszło. Wykonaliśmy, ręcznie sterując, manewr na samolocie, który powodował zwiększenie przeciążenia. Manewr się nie powiódł" - relacjonował Wrona. Pytany o to, kiedy poczuł ulgę i był pewny, że zdrowiu i życiu pasażerów nic nie zagraża, kpt. Wron mówił: "Jak samolot się zatrzymał na pasie, to nadal nie byłem pewien, czy wszyscy są bezpieczni. Widziałem dym. Osoby, które oglądały to na żywo, widziały, że po prostu zaczyna się palić. Natychmiast została zarządzona ewakuacja. Pełną ulgę odczułem, jak zameldowano, że pokład jest pusty".