- Kapitan podjął swoją autonomiczną decyzję o kontynuowaniu rejsu z USA do Warszawy, po konsultacji z naszym Centrum Operacyjnym oraz zgodnie z instrukcją operacyjną, która nie nakazuje lądowania na najbliższym lotnisku i pozwala na kontynuowanie rejsu - powiedział w środę Chorzewski. Odniósł się tym samym do informacji zamieszczanych w mediach, iż powrót do Warszawy samolotu zalecili technicy LOT-u. Załoga sygnalizowała usterkę W dniu awaryjnego lądowania, 1 listopada, na konferencji prezes LOT Marcin Piróg mówił, że już ok. 30 minut po starcie z Newark w USA załoga polskiego samolotu sygnalizowała usterkę centralnego systemu hydraulicznego. W maszynie był jeszcze inny system, mogący wysunąć podwozie - elektryczny. Nad Warszawą okazało się, że samego podwozia nie udało się opuścić, choć wysunęły się tzw. klapy podwozia. To była strategiczna decyzja kapitana Wtedy zapadła decyzja o lądowaniu awaryjnym. 1 listopada rzecznik mówił, że kapitan chciał sprawdzić, czy zadziała elektryczny system. I chciał to zrobić na terenie Polski. To była strategiczna decyzja kapitana, jak się okazało, bardzo słuszna - zaznaczył. - Całkowicie odrzucam sugestie, jakoby ktokolwiek wywierał wpływ na kapitana przed podjęciem przez niego decyzji odnośnie kontynuowania lotu do Polski - powiedział w środę Chorzewski. Zapewnił, że lot do Warszawy odbył się samolotem, który bez najmniejszych problemów mógł kontynuować swój rejs. Brak możliwości sprawdzenia podwozia - Samolot, będąc na pełnym pułapie, nie ma możliwości sprawdzenia podwozia. Stuprocentowa pewność, że podwozie nie zostanie wypuszczone, okazała się na ok. 4 minuty przed posadzeniem samolotu na płycie warszawskiego lotniska - powiedział. Rzecznik wyjaśnił, że na drodze do Warszawy w zasięgu samolotu było kilka zapasowych lotnisk, które LOT traktuje jako awaryjne. - Gdyby była taka potrzeba awaryjnego lądowania, kapitan podjąłby taką decyzję - powiedział. Dyrektor Centrum Operacyjnego LOT Dariusz Kaczmarczyk przekazał w środę, że na pierwszym etapie (po stwierdzeniu usterki) powrót na lotnisko Newark wchodził jeszcze w grę. Załoga poinformowała nasze służby na lotnisku, by byli gotowi na podjęcie ewentualnych działań w celu obsługi samolotu po wylądowaniu. Podjęli decyzję o kontynuowaniu lotu Ostatecznie, po konsultacjach ze służbami operacyjno-technicznymi w Warszawie i uwzględnieniu zapisów instrukcji, piloci podjęli decyzję o kontynuowaniu lotu do Warszawy, gdyż wykonanie lotu nie zagrażało bezpieczeństwu operacji lotniczej - tłumaczył. Boeing 767, który 1 listopada po południu awaryjnie lądował na warszawskim lotnisku Chopina, nie mógł wysunąć podwozia i lądował "na brzuchu". Na pokładzie było 220 pasażerów i 11 członków załogi; nikt nie został ranny. Samolot ma m.in. pogięte obudowy silników, zdarty "brzuch" i zaklejone czarną taśmą drzwi wejściowe. Awaryjne lądowanie pod lupą komisji Przyczynę awaryjnego lądowania maszyny bada Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Pierwsze informacje o wynikach ekspertyz zawarte będą w raporcie wstępnym, który musi powstać w ciągu 30 dni od zdarzenia. Źródło: East News