Jolanta Kamińska, Aleksandra Gieracka: Polska powinna teraz ubiegać się o reparacje wojenne od Niemiec? Dr Paweł Kowal: - Myślę, że warto zapytać, w jaki sposób się takie sprawy prowadzi, a nie czy. To jest instrument polityczny i osoba prowadząca politykę zagraniczną mówi, że stan faktyczny jest taki, że Polska nie została uczciwie potraktowana po drugiej wojnie światowej. Kiedy jednak urzędnicy chcą iść o krok dalej, czyli przekształcić postulat polityczny, konkluzję polityczną, która - i tu wszyscy powinni się zgodzić - jest jasna jak słońce, wtedy trzeba być już dobrze przygotowanym do rozmowy prawnej. Politycy PiS od złej strony zabrali się za tę kwestię? - Nie chcę oceniać poszczególnych ministrów, ale jeśli ktoś dziś mówi trylion, jutro kwadrylion, a za dwa dni jeszcze jakąś inną kwotę, w których tak naprawdę nie wiadomo, o co chodzi, i według jakich parametrów zostały wyliczone, to polityczny ogólny postulat, który jest prawdziwy, i który może wzmacniać polską politykę, czyli przypominać, że my zostaliśmy nieuczciwie potraktowani, staje się coraz słabszy. Obawiam się, że w dyskusji o reparacjach będziemy mieli efekt odwrotny od zamierzonego. Dyskusja jest nieprzygotowana. Widać wyraźnie, że jest kilka ośrodków w rządzie, które na ten temat się wypowiadają. Nie ma jednego poważnego referenta, który by stale tę sprawę referował. Efekt będzie taki, że strona polska nie będzie w stanie przedstawić, na czym polegają jej oczekiwania, a na Zachodzie zostanie to zinterpretowane jako słabość. Czy takie podejście do sprawy reparacji, brak przygotowanych konkretnych argumentów, psuje nasze relacje z Berlinem? - Z całą pewnością, bo ten postulat nie ma żadnej treści, o której moglibyśmy teraz rozmawiać. Natomiast to ma ogromny kapitał mobilizacyjny wewnątrz Polski, czyli po prostu propagandowy. Napędza nastroje antyniemieckie, które jednak nie są w Polsce silne. Dlaczego temat reparacji wypłynął właśnie teraz? - Mógł wypłynąć przypadkowo, czasami tak się dzieje. Liczymy, że w polityce zawsze wszystko jest zaplanowane, jesteśmy niewolnikami myślenia w kategorii "wielkiego masterplanu". Nie zawsze on jest, czasami coś jest funkcją przypadkowej koincydencji wydarzeń. W tym wypadku na zjeździe PiS w Przysusze prezes Kaczyński mówił o tym właśnie jako o postulacie politycznym. A później nagle się okazało, że jest grupa polityków, którzy chcą to przekłuć w konkret. Tylko, że tego konkretu nie mieli gotowego. Był pan wiceministrem spraw zagranicznych w poprzednim rządzie PiS (lata 2006-2007). Wtedy interesowano się tym tematem? - On zawsze gdzieś istniał. W teatrze polityki międzynarodowej to jest jedna z takich strzelb, które wiszą na ścianie, i które raczej nie wystrzelą. Dlaczego? - Z różnych powodów. Jeśli chcemy być realistami, to możemy je analizować, ja dziś patrzę na to z boku. Profesjonalnie rzecz ujmując nie ma dzisiaj żadnych przesłanek, żeby sądzić, że ten temat może zostać zrealizowany. On powinien być traktowany jako mocny argument w innych dyskusjach, a nie jako wmawianie opinii publicznej, że dowolną kwotę, jaką sobie zaśpiewamy w Warszawie dostaniemy i to jutro - i nie wchodzę teraz w to, czy to jest sprawiedliwe czy nie, bo to jest podstawowa kwestia, ale mówimy o tym, czy realistycznie można to uzyskać. Jaka jest dziś pozycja Polski w Unii Europejskiej? Jesteśmy silnym krajem broniącym własnych interesów jak przedstawia to PiS, czy znajdujemy się na marginesie UE, jak twierdzi opozycja? - Jesteśmy dużym krajem, dużym odbiorcą środków unijnych, istotnym w różnych układankach politycznych - to wbrew pozorom się nie zmieniło. Natomiast Polska jest coraz bardziej postrzegana jako państwo, które nie jest w stanie zorganizować wokół swoich postulatów dużej koalicji. Oczywiście mamy dziś zdolność koalicyjną w Unii Europejskiej, którą bym określił jako incydentalną - tzn. do konkretnych spraw możemy zmobilizować sojuszników np. do spraw infrastrukturalnych. Do spraw politycznych takim sojusznikiem z całą pewnością są Węgry Wiktora Orbana. Jesteśmy w stanie na zasadzie wyjątkowej sytuacji zmobilizować niektóre państwa sąsiedzkie jak Litwa, Czechy czy Słowacja. Ale nie można mówić dziś - i to jest chyba największy problem - że jesteśmy ośrodkiem, który organizuje Europę Środkową. Obietnica wyborcza była taka, że będziemy ośrodkiem, który będzie mobilizował Europę Środkowo-Wschodnią, szczególnie nowych członków UE z naszego regionu. Na to my dzisiaj nie mamy instrumentów. - Trzeba powiedzieć opinii publicznej, że nie mamy zdolności do organizowania jakiejś trwałej koalicji w tej chwili, a to jest klucz do sukcesów w UE. Trzeba mieć dużo silnych partnerów, na których można liczyć, może nie bezwarunkowo, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa. Tego nie mamy. Mówi pan tutaj o silnych partnerach, a więc powinno nam zależeć na budowaniu dobrych relacji z krajami takimi jak Niemcy. - Na pewno oś Francja-Niemcy-Polska jest jedną z kotwic, które trzymały polską politykę zagraniczną i łatwo bym się tego nie wyzbywał. Mam wrażenie, że część komentatorów nie docenia Trójkąta Weimarskiego. Komisja Europejska uruchomi wobec Polski art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej, który oznacza wprowadzenie sankcji wobec kraju członkowskiego? - Nie, uważam, że on nie będzie uruchomiony. Dzisiaj jest już coraz jaśniejsze, że rozgrywka w UE nie polega na tym, żeby wchodzić w jakąś awanturę polityczną z Polską. Po wyborach w Niemczech, w których Angela Merkel uzyska nową, mocną legitymizację, stawką będzie powstanie swego rodzaju unii wewnątrz unii. To jest dla nas o wiele bardziej niebezpieczne. Mówienie o uruchomieniu art. 7 traktatu w pełni jest opowiadaniem historii, które nie mają szans się wydarzyć, bo nie będzie sił politycznych, które będą zdecydowane na takie kroki. Z dr. Pawłem Kowalem podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy rozmawiały Aleksandra Gieracka i Jolanta Kamińska