Artur Wróblewski, Interia: Kościół katolicki w Polsce od lat odnotowuje coraz mniejsza liczbę chętnych do kapłaństwa i zakonów. Dlaczego tak się dzieje? Ojciec Dominik Ochlak OMI: O powodach mówiło się już w wielu mediach. Problem został już zdiagnozowany, mówiło się o mniejszej liczbie młodych ludzi, mówiło się o procesie sekularyzacji, który się przetacza przez Polskę... To są przyczyny socjologiczne. Jednak powołania rodzą się wszędzie tam, gdzie ludzie mają naturalne środowisko, by odkryć cel w życiu. Wtedy możemy mówić o prawdziwym powołaniu, kiedy ktoś stwierdzi, że powołanie to jest jego droga życia. Mówię tu nie tylko o kapłaństwie, ale również o małżeństwie. Dzisiaj żyjemy w czasach, kiedy liczba tych propozycji dla młodych jest ogromna. Z drugiej strony to czasy, w których młodym trudniej jest wybrać. My - duchowni - to widzimy. Pewna przeszkoda i trudność leży też w samych młodych, a my musimy im pomóc odkryć drogę życiową. Pomóc, ale nie narzucać. Bo chodzi o to by sami to odkryli. Pomóc możemy im odkryć kontakt z Panem Bogiem. Tu widzę sens naszej pracy. W jaki sposób można zaradzić temu zjawisku? Czy Kościół katolicki jako instytucja nie powinna być bardziej atrakcyjna dla młodych, którzy ewentualnie chcieliby zostać duchownymi? - Młodzi idą tam, gdzie jest życie. To jest generalna zasada. Kościół katolicki nie jest silnikiem, który można uruchomić, dolewając benzyny do baku. To paliwo w Kościele już jest. To Duch Święty. Widać to znakomicie tutaj w Krakowie, gdzie jesteśmy świadkami, jak w młodych wyzwala się radość i to jest iskra wiary, od której może się zrobić "pożar". Kościół powinien to robić i robić to jak najlepiej. Bo siła i moc w Kościele jest od wieków niezmienna. Siła Ewangelii nie zmienia się, chociaż wokół zmieniają się ideologie czy rządy. Ludzie Kościoła muszą natomiast trafnie zdiagnozować współczesne zagrożenia i dawać na nie odpowiedzi wiary. Nie mogą to jednak być odpowiedzi ideologiczne, bo one niewiele zmieniają. Tylko wiara daje odpowiedź na pytania. Siostra Krystiana Chojnacka, przewodnicząca Komisji ds. Powołań przy Konsulacie Zakonów Żeńskich, powiedziała komentując kryzys powołań, że "młodzi ludzie są dziś mniej dojrzali, mają trudność z rozpoznaniem powołania i wytrwaniem w decyzji". Jak ksiądz skomentuje taką ocenę problemu? - To jest diagnoza początku problemu. Teraz powstaje pytanie, co z tym zrobimy? Powiedziałem "zrobimy", bo to nie dotyczy wyłącznie księży, ale rodziców, nauczycieli i całego otoczenia młodych. Ja, jako ksiądz i człowiek, muszę się zastanowić, jaki sygnał mam wysłać do młodych. Mówimy o nich głośno, że "są przyszłością". Czy damy im jednak słabe poczucie akceptacji bez żadnych wymagań, akceptacji nic im nie dającej, akceptacji nie odczuwanej przez nich głęboko? Trzeba sobie z drugiej strony postawić pytanie: czy jesteśmy w stanie ich przyjąć? Mieliśmy niedawno rekolekcje, na które przyjechało trzydzieści osób: piętnaście na zabawę i wakacje, piętnaście na rekolekcje i modlitwę. Można było się obrazić na tych pierwszych. Pytanie tylko: po co? Ukarać ich w ten sposób? Nie możemy wysłać im takiej wiadomości. To nie o taki "message" chodzi. My szczerze i autentycznie przyjmujemy ludzi i chcemy ich zaprowadzić do Boga. Niezależnie czy są na początku tej drogi, czy są już zaawansowani. - To, o czym powiedziała siostra Chojnacka, to jest diagnoza. Drugim krokiem musi być przyjęcie. Przyjęcie młodych z całym ich bagażem: niedojrzałością i niestałością. Dopiero później oni w moim towarzystwie, innych księży i rodziców, będą dojrzewać. Trzeba jednak uważać, by nie postawić im zbyt szybko poprzeczki, której nie będą w stanie przeskoczyć. Spróbują trzy razy, nie uda się, zniechęcą się i zbuntują. Tak naprawdę obecność z młodymi ludźmi bywa bolesna. Wiedzą o tym rodzice, wychowawcy czy księża. To jest bolesne, ale też prawdziwe i dlatego może być piękne, szczególnie gdy widzisz, jak się zmieniają. Jak wynika z Rocznika Statystycznego Kościoła, w Afryce i Azji liczba chętnych do kapłaństwa jest procentowo znacząco wyższa, niż na Starym Kontynencie. Czy nie jest paradoksem, że Europa - kolebka wiary katolickiej - odstaje w tej materii od tych kontynentów? - Choć Europa rzeczywiście jest kolebką wiary i kultury chrześcijańskiej, to nie oznacza to, że wypracowała sobie na stałe przewodnictwo w kwestii powołań w Kościele. Trzeba z pokorą przyjąć fakt, że spadliśmy z pierwszego miejsca podium. Powołania wysyła Duch Święty, misjonarze - w tym wielu moich współbraci - pomagają w tym. Czeka nas też kolejna duża fala powołań w Azji. Myślę tutaj o Chinach. Obserwowałem ostatnio grupę katolików z tego kraju i byli niesamowici. Przeżywali mszę świętą jak misterium, u nas niekiedy wkrada się pokusa, by traktować mszę św. jako zjawisko, które chciałoby się wprowadzić do popkultury chrześcijańskiej. Chińczycy wiedzą, jaka to jest wartość, bo są prześladowani za wiarę katolicką. Ich wybór może kosztować życie. A istnieje taka zasada, że Kościół najmocniej rozwija się tam, gdzie jest prześladowany. Tak było przecież w Rzymie u początków chrześcijaństwa. Kiedy pojawiają się trudności, wtedy widać, co dla kogo jest naprawdę ważne. Rozmawiał Artur Wróblewski