- To jest mój autorski skład. Jak można brać odpowiedzialność za ludzi, których ktoś na siłę by rekomendował? Musiałam być w pełni przekonana do tych ludzi i musiałam im zaufać - podkreśliła Kopacz, pytana w czwartek w "Kropce nad i", czy były premier Donald Tusk pomagał jej w układaniu gabinetu.Przekonywała m.in. o kompetencjach szefa MSZ Grzegorza Schetyny. Jej zdaniem, polityk ten sprawdził się wcześniej na funkcji szefa sejmowej komisji spraw zagranicznych. - Pamiętam, kiedy ja zostałam ministrem zdrowia, to wcześniej byłam szefową komisji zdrowia. Grzegorz Schetyna przez ostatnie trzy lata był szefem komisji spraw zagranicznych. Proszę mi wierzyć, dajcie mu szansę, on jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. To jest człowiek, który pokaże, że bardzo solidnie się w tym resorcie zaznaczy i będzie bardzo precyzyjnie informował opinię publiczną o swoich przemyśleniach, decyzjach i będzie to robił jak profesjonalista - zapewniła premier. Oceniła ponadto, iż dobrze się stało, że Schetyna zmienił zdanie i wycofał się z pomysłu organizowania wyborów szefa PO tuż po listopadowych wyborach samorządowych. - Dobrze, że zmienił opinię i chce pracować na rzecz takiej skonsolidowanej Platformy Obywatelskiej - powiedziała premier. Według niej, Schetyna przemyślał kwestię terminu wyborów wewnętrznych nie dlatego, że dostał propozycję wejścia do rządu. - Zrozumiał pewnie, że dzisiaj Platforma ma jedyną, niepowtarzalną szansę walczyć o następną wygraną, w kolejnych wyborach wtedy, kiedy jest zajęta sprawami Polaków, a nie sama sobą - podkreśliła Kopacz pytana o przyczyny zmiany decyzji Schetyny. Na pytanie o stanowisko marszałka Sejmu dla b. szefa MSZ Radosława Sikorskiego, Kopacz zwróciła uwagę, że "marszałek Sejmu, druga osoba w państwie, jest wyżej zdecydowanie w hierarchii niż minister". - Niewątpliwie dla Radosława Sikorskiego to był awans - powiedziała szefowa rządu. - Pamiętajmy też, że Radosław Sikorski siedem lat pracował w rządzie Donalda Tuska - to był najdłużej urzędujący minister w rządzie Donalda Tuska, przez te dwie kadencje - dodała. Zapewniła też o kwalifikacjach Teresy Piotrowskiej jako szefowej MSW. "Panią poseł Piotrowską znam od początku istnienia PO i od tamtej pory jesteśmy w jednym klubie. Znam ją również z życia prywatnego jako taką zdecydowaną, zdeterminowaną, bardzo konkretną i bardzo pracowitą osobę. Wiem, że była wojewodą (bydgoskim - red.), wiem, że pracowała jako szefowa komisji ds. kontroli państwowej. Wiem, że to jest osoba, która nigdy nie będzie przedkładać swojego stanowiska nad dobro ludzi, dla których tam została wysłana - podkreśliła premier. - Wiem, że nigdy nie będzie się trzymała tego stanowiska i jeśli przyjdzie taki moment, że nie da rady, to powie, że nie daje rady. Nie będzie oszukiwać". Odpowiadając na pytanie, co dokładnie chciała powiedzieć zwracając się w środę w Sejmie, do Tuska, że ma dla niego i dla wszystkich wiadomość, że to ona stoi na czele rządu, Kopacz odparła, że chciała powiedzieć dokładnie to, co powiedziała. - Jestem premierem tego rządu, z legitymacją, którą za chwilę miałam dostać od polskiego parlamentu, czyli wotum zaufania, i pełną odpowiedzialnością, którą na siebie biorę. Poinformowałam, że właśnie ja biorę tę pełną odpowiedzialność za ministrów, za politykę, którą będę w imieniu Platformy prezentować - podkreśliła Kopacz. Szefowa rządu była też pytana, dlaczego prośbę o "zdjęcie klątwy nienawiści" skierowała tylko do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, a nie także do Donalda Tuska. Według Kopacz w konflikcie między obu politykami "to właśnie Jarosław Kaczyński nie potrafi pozbyć się i złego języka, i złego zachowania w stosunku do Donalda Tuska". Na sugestię, że gdyby swój apel skierowała także do Tuska, to być może uniknęłaby późniejszych zarzutów polityków PiS, którzy odmawiali jej moralnego prawa do sprawowania funkcji premiera Polski, Kopacz odparła, że niezależnie od tego, co by powiedziała i zrobiła, narzekania PiS pewnie i tak by się pojawiły. - Jeśli chodzi o moje predyspozycje moralne (...) to powiem: mam zdecydowanie większe prawo moralne, żeby mówić o tym, co tam było niż ci, którzy ze Smoleńska czym prędzej udawali się tu do Warszawy, żeby uprawiać politykę na tym nieszczęściu. Chciałabym, żeby Jarosław Kaczyński w swojej mądrości rozważył te słowa - uznała szefowa rządu. Jak zaznaczyła, poprzez swój apel chciała tylko "żeby Polacy, którzy obserwują polski parlament, obserwują polską debatę o rzeczach najważniejszych, nie widzieli kłócących się ze sobą polityków tylko, żeby usłyszeli, nawet w prostym języku, to, co ci politycy mają do zaoferowania". Według niej dzisiaj do Polaków trafia bowiem tylko jeden przekaz z sali sejmowej: "wieczne kłótnie, przepychanki, złe słowa, nieparlamentarne określenia". - Chyba ten cel osiągnęłam - dodała Kopacz.