Do spotkania Dirka Meyera i jego byłej żony, Polki Beaty Pokrzeptowicz-Meyer doszło w nocy z niedzieli na poniedziałek w jednym z miast w północnej Polsce. Kobieta zgodziła się oddać syna mężowi. - Postanowiliśmy, że Beata będzie mogła spotykać się z Moritzem, dzwonić do niego - powiedział "GW" Dirk Meyer. - Dziecko na razie będzie mieszkało u mnie. Postanowiliśmy sobie znowu zaufać. Jeśli to zaprocentuje, to będziemy znowu razem chodzić na wywiadówki czy szkolne przedstawienia. Wszystko wróci do normy - zapewnia. Beata Pokrzeptowicz uprowadziła syna w październiku 2008 roku. Przy pomocy dwóch mężczyzn porwała go z centrum Dusseldorfu i wywiozła do Polski. Walka o syna rozpoczęła się niedługo po rozwodzie Meyerów. Na początku Moritz mieszkał z matką w Bielefeld. "Ta w 2002 r. postanowiła przenieść się do Gdańska - przypomina "GW" - Bez zgody sądu rodzinnego i ojca zabrała ze sobą Moritza do Polski. Niemcy potraktowali to jako uprowadzenie. Podobnie jak polski sąd, który pół roku później nakazał matce oddać dziecko ojcu. Odtąd Pokrzeptowicz mogła widywać się z synem w weekendy. Jesienią 2006 r. chłopak przeżył załamanie nerwowe. Okazało się, że matka buntuje go przeciwko ojcu i macosze. Wówczas niemiecki sąd rodzinny postanowił, ze spotkania z Moritzem będą odbywać się pod nadzorem kuratorów. Na to z kolei nie godziła się Pokrzeptowicz". Kobieta twierdziła, że niemiecki Jugendamt nie zezwalał jej na rozmawianie z dzieckiem po polsku w trakcie nadzorowanych wizyt. Od tego momentu aż do porwania kobieta nie widziała się z synem. Polski dyplomata, który zajmował się sprawą Meyerów tłumaczy, że sytuacja Beaty Pokrzeptowicz szybko się skomplikowała. Wydano za nią europejski nakaz aresztowania. Z czasem skończyły się też pieniądze. - Dlatego przyjęła ofertę byłego męża - mówi dyplomata. Mortitz wrócił już do Mönchengladbach, był już nawet w swojej szkole.