Po usunięciu z koalicji rządzącej Jarosława Gowina część jego posłów zamierza być wobec niego lojalna i zagłosować przeciw zmianom w ustawie medialnej. A to oznacza, że Prawo i Sprawiedliwość nie ma większości do przegłosowania tej ważnej z punktu widzenia partii rządzącej sprawy. Sęk w tym, że od dłuższego czasu trwały zabiegi, które miały na celu zagwarantowania sobie większości przy takim rozwoju zdarzeń. Wraz z 221 posłami PiS "za" powinno być też trzech posłów Kukiz’15, dwoje niezrzeszonych, a także przynajmniej jedna posłanka Porozumienia Anna Dąbrowska-Banaszek. Do większości 231 głosów brakowało więc kilku szabel, a te, według zapowiedzi medialnych, mieli zagwarantować posłowie Konfederacji (jest ich w Sejmie 11). Na Konfederację liczyła też opozycja, która chce odrzucić ten projekt. Posłowie Konfederacji, gdyby byli przeciwko, mogliby pozbawić rząd PiS większości. Przez pewien czas byli więc naciskani z obu stron politycznego sporu. O godz. 15 ogłosili decyzję - w dzisiejszym głosowaniu wszyscy wstrzymają się od głosu, a to oznacza, że do "przepchnięcia" ustawy potrzebne będzie 225 głosów. Według naszych obliczeń tyloma szablami PiS dysponuje. Tyle tylko, że posłowie Konfederacji zapowiedzieli, że wstrzymają się od głosu także w kolejnym głosowaniu - gdy ustawa ta wróci z Senatu. Wówczas ich głosy będą traktowane jako "przeciw", czym de facto pomogą opozycji. Konfederaci chcą więc wyjść z tej sytuacji z twarzą i zadowolić zarówno jednych, jak i drugich. "Najgorsze co moglibyśmy zrobić to żyrować parodię repolonizacji mediów w wykonaniu PiS lub - promować obronę skrajnie tendencyjnej, lewicowej stacji jaką jest TVN jako "sztandaru wolności". Tusk i Kaczyński chcą znów zmonopolizować debatę w Polsce. Niedoczekanie" - napisał na Twitterze jeden z liderów Konfederacji Robert Winnicki. ŁUK