Czy szykowane w Ministerstwie Cyfryzacji zmiany w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną ograniczą wolność w internecie? W ubiegłym tygodniu światło dzienne ujrzała robocza wersja projektu. Od urzędników usłyszeliśmy, że dokument "może się jeszcze 750 tysięcy razy zmienić".
Roboczy projekt "Ustawy o świadczeniu usług elektronicznych w społeczeństwie informacyjnym" ujawniła w miniony czwartek "Gazeta Wyborcza".
- To że w Ministerstwie Cyfryzacji toczą się takie prace koncepcyjne, to nie jest żadna tajemnica. Wielokrotnie o tym mówiliśmy. Kilka miesięcy temu pani minister spotkała się z przedstawicielami Facebooka. Omawiana była m.in. ta kwestia. Po drugie nie ma czegoś takiego jak "projekt ustawy" - to jest pewne podsumowanie dotychczasowych prac i dyskusji, dokument stricte roboczy, zestaw myśli, pomysłów, które się w toku tych rozmów pojawiły i które mają posłużyć do dalszych prac. Zobaczymy, jaki projekt się ostatecznie wyłoni - komentuje dla Interii rzecznik resortu Karol Manys.
Szkic projektu został jednak wysłany podmiotom z branży do konsultacji. Przyjrzyjmy się zapisom budzącym największe kontrowersje.
W ustawie miałby się znaleźć przepis mówiący o tym, że usługodawcy nie będą mogli ograniczać wypowiedzi w internecie ze względu na linię programową, treść czy regulamin świadczenia usług.
Chodzi o np. o to, by Facebook nie mógł zawieszać stron narodowców (zagraniczni usługodawcy, w myśl nowych przepisów, mieliby podlegać polskiemu prawu).
Wydawcy obawiają się jednak, że takie przepisy wywołają zalew treści wulgarnych, hejterskich, pornograficznych, nękających itp., które będą z mocy prawa nieusuwalne. Obecnie można je kasować właśnie ze względu na naruszanie regulaminu serwisów.
"Portale takie jak Facebook stały się swoistą społeczną infrastrukturą komunikacyjną, a więc pomysł zagwarantowania dostępu do nich każdemu, kto porusza się w granicach prawa, jest z gruntu słuszny. Trudniej ten pomysł przełożyć na literę prawa" - ocenia w swojej analizie fundacja Panoptykon.