Roboczy projekt "Ustawy o świadczeniu usług elektronicznych w społeczeństwie informacyjnym" ujawniła w miniony czwartek "Gazeta Wyborcza". - To że w Ministerstwie Cyfryzacji toczą się takie prace koncepcyjne, to nie jest żadna tajemnica. Wielokrotnie o tym mówiliśmy. Kilka miesięcy temu pani minister spotkała się z przedstawicielami Facebooka. Omawiana była m.in. ta kwestia. Po drugie nie ma czegoś takiego jak "projekt ustawy" - to jest pewne podsumowanie dotychczasowych prac i dyskusji, dokument stricte roboczy, zestaw myśli, pomysłów, które się w toku tych rozmów pojawiły i które mają posłużyć do dalszych prac. Zobaczymy, jaki projekt się ostatecznie wyłoni - komentuje dla Interii rzecznik resortu Karol Manys. Szkic projektu został jednak wysłany podmiotom z branży do konsultacji. Przyjrzyjmy się zapisom budzącym największe kontrowersje. Zakaz kasowania komentarzy ze względu na regulamin W ustawie miałby się znaleźć przepis mówiący o tym, że usługodawcy nie będą mogli ograniczać wypowiedzi w internecie ze względu na linię programową, treść czy regulamin świadczenia usług. Chodzi o np. o to, by Facebook nie mógł zawieszać stron narodowców (zagraniczni usługodawcy, w myśl nowych przepisów, mieliby podlegać polskiemu prawu). Wydawcy obawiają się jednak, że takie przepisy wywołają zalew treści wulgarnych, hejterskich, pornograficznych, nękających itp., które będą z mocy prawa nieusuwalne. Obecnie można je kasować właśnie ze względu na naruszanie regulaminu serwisów. "Portale takie jak Facebook stały się swoistą społeczną infrastrukturą komunikacyjną, a więc pomysł zagwarantowania dostępu do nich każdemu, kto porusza się w granicach prawa, jest z gruntu słuszny. Trudniej ten pomysł przełożyć na literę prawa" - ocenia w swojej analizie fundacja Panoptykon. Koniec paywalla? W "brudnopisie" ministerstwa czytamy także, iż usługodawcy "nie mogą ograniczać ani w jakikolwiek inny sposób utrudniać dostępu do usług świadczonych drogą elektroniczną". Pojawia się pytanie, podnoszone przez wydawców jak i Panoptykon, czy taki przepis można interpretować jako zakaz wprowadzania abonamentów, prenumerat itp. Coraz więcej wydawców opiera swoją działalność na takim właśnie modelu biznesowym. Bełkotliwy język Problemem jest również zawiły język proponowanego artykułu 4a, co może wywołać ogromne wątpliwości interpretacyjne. Przytoczmy ten przepis w całości - jest to jedno wielopiętrowe zdanie, od którego może rozboleć głowa: "Usługodawcy usług świadczonych drogą elektroniczną dostępnych na terenie Rzeczpospolitej Polskiej, choćby pochodziły spoza tego terytorium, a dla których są one dostępnym społecznym środkiem przekazu, a także pracownicy lub osoby działające na zlecenie tych usługodawców, nie mogą ograniczać ani w jakikolwiek inny sposób utrudniać dostępu do tych usług lub dystrybucji przekazanych do rozpowszechniania komunikatów lub rzeczowych wypowiedzi wytwarzanych przez usługobiorców społeczności gromadzących się w ramach tych usług, a także dzienników, czasopism lub innych publikacji prasowych w rozumieniu ustawy - Prawo Prasowe (Dz. U. poz. 24, z późn. zm.3) z powodu ich linii programowej, treści, albo regulaminów świadczenia tych usług, z zastrzeżeniem zasad wyłączenia odpowiedzialności określonych w Rozdziale 3 oraz procedury zgłaszania i uniemożliwiania dostępu do danych o bezprawnym charakterze w Rozdziale 3a ustawy". Jak należy rozumieć fragment o dziennikach i czasopismach? Pole do interpretacji jest bezbrzeżne. Do sądu za wycięcie komentarza Szkic przewiduje, że jeśli usługodawca jednak "wytnie" komentarz internauty, będzie on mógł się odwołać do sądu 24-godzinnego. Pojawia się ryzyko znaczącego obciążenia tych sądów. Co w sytuacji, gdy tysiące internetowych "trolli" będą się domagały przywrócenia swoich komentarzy? "Nam ten scenariusz wydaje się mało prawdopodobny" - uważa Panoptykon. Walka z "fake news" Jednym z celów ustawy jest walka z "fake news", a więc fałszywymi informacjami, kolportowanymi w celach propagandowych. "Usługodawcy usług świadczonych drogą elektroniczną w ramach środków społecznego przekazu, są zobowiązani umożliwić usługobiorcom opatrzenie danej informacji symbolem graficznym i opisem, jako wątpliwej co do prawdziwości lub rzetelności. Mechanizmy usługi świadczonej drogą elektroniczną winny zapewniać także społeczną formę weryfikacji tych informacji tak co do źródła, ich prawdziwości oraz rzetelności" - czytamy w proponowanym artykule 4b. Zatem o tym, czy informacja jest prawdziwa, będą decydować internauci - choć nie wiadomo, w jaki dokładnie sposób (w głosowaniu?). Efekt może być łatwy do przewidzenia: czytelnicy będą oznaczać jako "fake news" treści, z którymi się nie zgadzają. Po co odniesienie do artykułu 18? Autorzy szkicu zaznaczają, że "w zakresie usług świadczonych droga elektroniczną w ramach środków społecznego przekazu" zastosowanie znajduje artykuł 18 ustawy o radiofonii i telewizji. Rzeczony artykuł zawiera wiele bardzo ogólnie sformułowanych zasad, które mogą, ale nie muszą, być traktowane jako bat na "nieprawomyślne" publikacje. Czytamy w nim m.in., że audycje nie mogą propagować działań "sprzecznych z polską racją stanu" czy "sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym", mają też szanować "chrześcijański system wartości". Zaznaczmy, że te przepisy już obowiązują stacje telewizyjne i radiowe, i wydaje się, że nie są stosowane w sposób opresyjny. Czy jednak uzasadnione jest przeniesienie tych rozwiązań na cały internet? "Kaganiec? To niedorzeczność" Ministerstwo całkowicie odrzuca sugestie, że planowana ustawa to skok na wolność w internecie. - Z całą pewnością Ministerstwo Cyfryzacji nie zrobi nic przeciw internautom, a już twierdzenia, że chcielibyśmy nakładać jakikolwiek kaganiec na wolność słowa w sieci to niedorzeczność. Chcemy ją właśnie wzmocnić. Nasza intencja jest taka, by spróbować się również zmierzyć ze zjawiskiem fake newsów w internecie czy problemem blokowania profili w portalach społecznościowych - mówi Interii rzecznik ministerstwa.