Nikt z zarządu fundacji Jolanty Kwaśniewskiej nie chciał w tej sprawie spotkać się z reporterką RMF. Agnieszce Burzyńskiej potwierdzono tylko, że taki dar został przyjęty, i tyle. Nic więcej nie mają do powiedzenia także członkowie rady. Twierdzą, że o takim podarku nie wiedzieli. Andrzej Kratiuk tłumaczył, że rada w żaden sposób nie kontroluje listy darczyńców. A szkoda, że się tym nie interesuje, bo takich prezentów - jak mówi Adam Kozieł z Fundacji Helsińskiej - w demokratycznym kraju po prostu nie powinno być, zwłaszcza jeśli fundacja prowadzona jest przez żonę polityka. - Wręczanie polskim politykom prezentów w postaci laptopa, jakbyśmy żyli w republice bananowej, gdzie korumpuje się lokalnych kacyków przy pomocy kolorowych koralików - na takie zachowania nie ma przyzwolenia i zgody w żadnym szanującym się demokratycznym państwie prawa - tłumaczy. Nie ma przyzwolenia tym bardziej, że w polsko-chińskiej polityce dzieją się rzeczy co najmniej dziwne; w naszym parlamencie blokowane są rezolucje na temat Tybetu czy uchwały potępiającej Chiny za łamanie praw człowieka. Obrońcy praw człowieka przypominają przy okazji, jak prezydent Aleksander Kwaśniewski 7 lat temu podpisał w Pekinie zaskakującą deklarację stwierdzającą, że istnieją tylko jedne Chiny i jest to Chińska Republika Ludowa. Prezydentowa zatańczyła wówczas z miejscowymi dygnitarzami w rytm utworu "Szła dzieweczka do laseczka". O Tybecie i łamaniu praw człowieka nie padło ani słowo. Tę sprawę opisała w zeszłym tygodniu "Gazeta Polska".