Komorowski pytany czy wie kto dopuścił się tego, że w jednym samolocie lecieli wszyscy najważniejsi generałowie odparł: "Wiem kto zaprosił wszystkich generałów na pokład samolotu". - Dla mnie jest to sygnał świadczący o tym, że w skali państwa jest do wykonania praca. Praca, która musi polegać na tym, że nie tylko w obszarze sił zbrojnych, ale także władzy państwowej tworzy się pewne reguły obowiązujące, dotyczące tego kto z kim może, albo nie powinien latać - dodał marszałek. Jak podkreślił, na pewno osobą, która zapraszała nie był minister obrony Bogdan Klich. Zaznaczył, że stroną w takich przypadkach jest kancelaria premiera, Kancelaria Sejmu lub Senatu, albo Kancelaria Prezydenta. - M.in. dlatego powołując nowego szefa BBN postawiłem mu zadanie zbadania wszystkich procedur w skali państwa, a nie jednego resortu, i zaproponowanie pewnych ewentualnych zmian, albo w ogóle wprowadzenie zasad, które by pozwoliły na uniknięcie tak ryzykownych sytuacji na przyszłość - podkreślił Komorowski. - Trzeba te kwestie w sposób racjonalny uregulować - dodał. Jednocześnie w ocenie marszałka, gdyby były dobre relacje w obszarze władzy wykonawczej, pomiędzy prezydentem a rządem, czy ministerstwem obrony narodowej, nie byłoby z tym żadnego problemu, aby nawet na telefon uzgodnić, ostrzec i skorygować (kwestie dotyczące lotu). - Problem polega na tym, że nikt się w sytuacji takiego zadawnionego konfliktu nie odważał zwrócić uwagę Kancelarii Prezydenta, że może to jest niewłaściwe. A szkoda. Może warto było zwrócić uwagę i znaleźć sposób na to, żeby uniknąć takiego ryzyka - zaznaczył. Pytany kto ma w tej sprawie nieczyste sumienie, Komorowski odparł, że to jest problem bezpieczeństwa państwa polskiego, a nie sumienia. - Uważam, że normalnie w takiej sprawie wystarczyłyby nawet dwa telefony urzędników niższej rangi, może szefa kancelarii, kogoś kto organizuje te kwestie od strony rządowej. To się po prostu rozmawia. W atmosferze, która była - braku kooperacji, wszyscy się obawiali, że jakakolwiek sugestia w tej sprawie, albo zakaz wyjazdu z panem prezydentem będzie odebrany jako swoista polityczna agresja, czy niechęć - mówił marszałek. - Widać jak się mści na państwie polskim brak współpracy między głównymi organami państwa polskiego. Jak się mści atmosfera podejrzeń w tym zakresie, a nie współpracy, tu jest główne źródło nieszczęścia - uważa Komorowski. Pytany kto wyznaczał listę pasażerów marszałek mówił: "Wiem jedno - zawsze generałowie nie odmówią zwierzechnikowi sił zbrojnych - prezydentowi. Prezydent też nie jest od tego, żeby się tak bardzo nad tym zastanawiać czy zwiększa zagrożenie czy nie. Od tego ma urzędników, od tego miał szefa BBN i szefa Kancelarii. Coś tutaj nie działało w skali państwa polskiego". Według marszałka, prezydentura, która będzie prezydenturą współpracy rząd-prezydent może łatwiej sobie poradzi z takim wyzwaniem, jakim jest uregulowanie tych kwestii, nawet w ten sposób, że ktoś może poczuć się pominięty. - Bo każdy dowódca rodzajów sił zbrojnych, gdyby go prezydent nie zaprosił, czułby się pominięty. A gdyby mu minister zabronił czułby się upokorzony - dodał Komorowski.