Wniosek o wyłączenie Jakiego z obrad Pełnomocnik Macieja Marcinkowskiego mec. Marek Gromelski wniósł o wyłączenie z poniedziałkowych obrad komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji jej szefa Patryka Jakiego. Wniosek został oddalony. Wcześniej mec. Gromelski mówił, że do takiego wniosku skłonił go sposób prowadzenia obrad przez Jakiego, który uznał za tendencyjny. Jaki zadeklarował, że wyłączy się z głosowania w tej sprawie i ocenił, że wypowiedź Gromelskiego ma charakter polityczny, dlatego ją przerwał."Ale ja jeszcze nie skończyłem" - mówił Gromelski, domagając się oddania mu głosu. "Dosyć tego, nie będzie już politycznych wypowiedzi" - odpowiedział na to Jaki. "Ale miał się pan wyłączyć" - zareagował na to członek komisji poseł Robert Kropiwnicki (PO).W tej sytuacji członek komisji Sebastian Kaleta (rzecznik Ministerstwa Sprawiedliwości) - któremu Jaki przekazał prowadzenie obrad w tym punkcie - zarządził głosowanie w sprawie wniosku o wyłączenie szefa komisji. Nie uzyskał on większości - wniosek poparła 1 osoba, 5 było przeciw, a 2 się wstrzymały. Przed gmachem resortu, gdzie odbywa się posiedzenie, demonstruje grupa działaczy stowarzyszeń lokatorskich. Jak powiedział jeden z nich, Jakub Żaczek, dziwi ich to, że komisja w pierwszej kolejności nie zajęła się tymi nieruchomościami, w których lokatorzy doznali najwięcej szkód. Dodał, że dokumentacja w tych sprawach jest pełna. "Ta krzywda jest największa - lokatorów, którzy mieli podwyższone czynsze, którzy zostali wypędzeni" - powiedział Żaczek. Sprawa nieruchomości przy Twardej Marcinkowski (przewodniczący komisji Patryk Jaki oświadczył, że można podawać jego nazwisko) przez media nazwany "handlarzem roszczeń" został wezwany przed komisję w związku z reprywatyzacją nieruchomości Twarda 8/12 (dawny adres Twarda 10). W efekcie z tego miejsca musiało się przenieść jedno z najlepszych stołecznych gimnazjów. Marcinkowski ma już prokuratorskie zarzuty w związku z tą m.in. reprywatyzacją; jest aresztowany. "Deklarujemy wolę współpracy z komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji, ale uważamy, że komisja działa wbrew konstytucji i narusza zasadę trójpodziału władzy; te okoliczności będą w przyszłości czynić wątpliwości co do jej rozstrzygnięć" - oświadczył na wstępie poniedziałkowej rozprawy obrońca Macieja Marcinkowskiego mec. Marek Gromelski. Według mec. Gromelskiego istnieje "daleko idąca wątpliwość" między sytuacją prawną jego klienta, jako podejrzanego w śledztwie ws. dzikiej reprywatyzacji i jako strony przed komisją. "Ten stan prawny jest stanem nie do zniesienia dla podstawowych praw pana Marcinkowskiego. Jego status podejrzanego w śledztwie ogranicza lub eliminuje większość lub wszystkie jego prawa. Jako podejrzany jest zobowiązany do zachowania tajemnicy śledztwa - i zarówno on jak i ja, jako jego obrońca, nie wiemy, jaki jest zakres tej tajemnicy i czy on jej nie naruszy" - mówił Gromelski. Nie stawił się nikt w imieniu miasta Warszawy Szef komisji Patryk Jaki nie zgodził się z tymi argumentami. "To pan mecenas miesza porządki prawne. Według naszej wiedzy, według orzecznictwa i doktryny, każda ustawa cieszy się domniemaniem konstytucyjności, dopóki TK jej nie zakwestionuje. A komisja zapewniła, że przesłuchani jako strony będą mieli pełne prawa wynikające ze statusu strony; komisja zrobiła więcej niż musiała, by te prawa zapewnić" - dodał Jaki. Po dalszej wymianie zdań i odebraniu głosu Gromelskiemu oraz drugiej pełnomocniczce Marcinkowskiego Jaki uznał, że czas na podobne wypowiedzi będzie po zakończeniu rozprawy i przeszedł do przesłuchania pierwszego świadka - byłego miejskiego urzędnika Krzysztofa Śledziewskiego. Na wstępie posiedzenia szef komisji Patryk Jaki oświadczył, że na poniedziałkowe posiedzenie nie stawił się nikt w imieniu m.st. Warszawy - jako Skarbu Państwa, strony postępowania administracyjnego. Będą natomiast przesłuchiwani byli miejscy urzędnicy - w charakterze świadków. "Marcinkowski częstym gościem w urzędzie" "Maciej Marcinkowski był częstym gościem w Urzędzie m.st. Warszawy; denerwował się gdy coś szło nie po jego myśli" - zeznał w poniedziałek przed komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji Krzysztof Śledziewski, były urzędnik ratusza, pierwszy świadek przed komisją. Według niego 90 proc. decyzji reprywatyzacyjnych było wydawanych dla prawowitych spadkobierców ludzi, którzy np. zginęli w Katyniu, represjonowanych, "ale była też grupa ludzi, która traktowała reprywatyzację biznesowo". Jak mówił, wiedzieli o tym wszyscy, którzy widzieli dokumenty. "Pan Marcinkowski denerwował się, gdy coś szło nie po jego myśli" - mówił Śledziewski. Jak dodawał, Marcinkowski twierdził, że nie ma problemu, aby w razie potrzeby wyłożyć kilkadziesiąt tysięcy zł dla prasy. "Mówił, że gdyby chciał, to by został dyrektorem biura w mieście" - dodawał świadek, konkludując, że "na pewno jego zachowanie w urzędzie było inne niż innych stron". "Gdy nie było mnie przy biurku, dzwonił do pani naczelnik. Gdy nie było jej - prosto do dyrektora. Dzwonił, nagabywał, zależało mu, żeby było szybko" - dodawał. "Prezydent niczego nie podpisywała" "Hanna Gronkiewicz-Waltz nie podpisywała osobiście decyzji reprywatyzacyjnych; przez pewien okres prezydent osobiście nadzorowała BGN" - zeznał były urzędnik ratusza Krzysztof Śledziewski przed komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji. Jest on pierwszym świadkiem, który w poniedziałek zeznaje przed komisją ws. nieruchomości przy ul. Twardej 8. W związku z postępowaniem reprywatyzacyjnym na rzecz "handlarza roszczeń" Macieja Marcinkowskiego, decyzją Rady Miasta musiało się stamtąd przenieść jedno z najlepszych stołecznych gimnazjów. "Decyzję zwrotową należało podjąć, natomiast można było nie podejmować uchwały o przeniesieniu szkoły" - powiedział Śledziewski, który był referentem sprawy reprywatyzacji tej nieruchomości w warszawskim ratuszu. Dodał, że można też było przyjąć "mikroplan", który by przewidywał, że ta nieruchomość jest przeznaczona na cele oświatowe. "Miasto taką wiedzę posiadało" - tak świadek odparł na pytanie, czy miasto miało wiedzę, że w sprawie występują "nieznani spadkobiercy". Dodał, że nie było żadnych opinii prawnych w tej sprawie. Zaznaczył, że "w tego rodzaju Biznacjum, jakim jest urząd m. st. Warszawy, niektóre instytucje przerzucały się kompetencjami". Pytany, kto dysponował pełnomocnictwami do wydawania decyzji reprywatyzacyjnych, Śledziewski odparł, że takie uprawnienia mieli wicedyrektorzy Biura Gospodarki Nieruchomościami. Dodał, że nie zna przypadku, by decyzje takie podpisywała prezydent lub wiceprezydent. Świadek wskazał, że w okresie między 2012, a 2014 r. prezydent Gronkiewicz-Waltz, przez pewien czas, osobiście nadzorowała BGN. "Prezydent chciała zmiany decyzji" "W swoim referacie spotkałem się z co najmniej jedną sytuacją, w której pani prezydent życzyła sobie zmiany decyzji Biura Gospodarki Nieruchomościami" - zeznał Krzysztof Śledziewski. Jak mówił, chodzi o nieruchomość u zbiegu al. Solidarności i Towarowej w Warszawie, gdzie Hanna Gronkiewicz-Waltz miała wyrazić niezadowolenie, że Biuro wydało decyzję odmowną. Według tego, co Śledziewskiemu przekazano z drugiej ręki, dyrektor BGN miał usłyszeć od prezydent Warszawy: "Zawiodłam się na panu" - zeznał Śledziewski. Jak dodał, projekty decyzji z zasady przygotowywali urzędnicy w biurze. "Tzw. góra, w naszym (stołecznych urzędników - PAP) przekonaniu prezydent i zastępcy, wymagała wydawania ok. 300 decyzji reprywatyzacyjnych rocznie". Każdy urzędnik miał według niego przygotować dwie decyzje zwrotowe w miesiącu, ale - jak dodał - nigdy nie osiągnięto tego poziomu decyzji. Według niego, przełożeni "niejednokrotnie zwracali w celu dokonania korekt projekty decyzji", ale takie korekty nie zmieniały istoty tej decyzji, bo jej treść już na początku oznajmiała urzędnikom naczelniczka wydziału Gertruda Jakubczyk-Furman. Pytany o skalę "nacisków Macieja Marcinkowskiego" na urzędników ratusza, Śledziewski powiedział, że "od pewnego momentu pan Marcinkowski był bardzo niezadowolony z biegu spraw w ratuszu", gdy chodzi o wydawane decyzje reprywatyzacyjne. "Gronkiewicz-Waltz chciała akt Noakowskiego 16" Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, w czasie swej drugiej kadencji, zażyczyła sobie, żeby skserować jej akta dotyczące kamienicy przy ul. Noakowskiego 16 - zeznał Krzysztof Śledziewski. Prawa do części nieruchomości przy Noakowskiego 16 uzyskała w procedurze reprywatyzacyjnej rodzina Gronkiewicz-Waltz. Śledziewski, przesłuchiwany w poniedziałek przez szefa komisji Patryka Jakiego, na pytanie "czy kiedykolwiek się zdarzyło, żeby ktoś z przełożonych kazał mu kserować jakieś dokumenty" odparł: "tak, była taka jedna sytuacja, dotycząca kamienicy przy Noakowskiego 16, gdzie pani prezydent zażyczyła sobie, żeby skserować jej akta". Dopytywany, kiedy to było, odpowiedział: "na pewno kilka lat temu, w trakcie drugiej kadencji Gronkiewicz-Waltz. Może 2011, może 2012, może wcześniej". "Pamiętam, że to był okres budżetowy, bo dostałem polecenie, żeby z aktami udać się do tzw. powielarni" - dodał. Indagowany przez Jakiego, czy nie budziło to jego wątpliwości lub kogokolwiek w biurze, "bo pani prezydent też - można powiedzieć - że jej rodzina była stroną w sprawie, czy też po prostu wykonywano polecenia?" - odpowiedział tylko: "wykonywano polecenia".