Rzecznik NIK Paweł Biedziak poinformował PAP, że prezes NIK kilka tygodni temu zwrócił się do marszałek Sejmu o możliwość odniesienia się do sprawy. "W pierwszym piśmie skierowanym do Sejmu poinformował, że zrzeka się immunitetu; w kolejnym poprosił o możliwość zapoznania się z wnioskiem prokuratury i odniesienia się do tych materiałów na posiedzeniu Sejmu" - powiedział Biedziak. O sprawie napisała piątkowa "Rzeczpospolita". Według gazety szef NIK w piśmie przekonuje, że znalazł się w trudnej sytuacji, bo śledczy pozbawili go prawa do publicznej obrony swego dobrego imienia. Jak powiedziała Kidawa-Błońska podczas briefingu w Tarnowie, marszałek Sejmu nie może jednoosobowo podjąć takiej decyzji, dlatego pismem zajmie się odpowiednia komisja sejmowa, czyli komisja regulaminowa. "Ona od przyszłego tygodnia podejmie działania, jeżeli będzie taka wola komisji, to także prezes Kwiatkowski będzie mógł zabrać głos przed salą plenarną" - mówiła marszałek. "Uważam, że pewne wyjaśnienie na pewno nam się należy" - zaznaczyła. Pod koniec sierpnia Prokuratur Generalny przesłał Sejmowi wnioski o uchylenie immunitetów prezesa NIK oraz posła, szefa klubu PSL Jana Burego. Prokuratura chce im postawić zarzuty przekroczenia uprawnień - za co grozi do 3 lat więzienia. Dowodami są m.in. podsłuchy. W przypadku prezesa NIK chodzi o cztery zarzuty, "niezgodnego z prawem wpływania na przebieg konkursów na szefów delegatury NIK w Rzeszowie i w Łodzi, a także wicedyrektora departamentu środowiska w NIK". Jak mówił rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk, prezes NIK miał "manipulować przebiegiem konkursów na te stanowiska"; rzecznik PG nie podał szczegółów. Kwiatkowski zapewnił, że "zawsze postępował uczciwie". "Szanując Najwyższą Izbę Kontroli, kierując się nadrzędnym interesem dobra publicznego, przekazałem nadzór nad wszystkimi kontrolami i jednostkami organizacyjnymi moim zastępcom" - dodał w oświadczeniu. Kidawa-Błońska pytana przez dziennikarzy o efekty śledztwa w sprawie tzw. "afery podsłuchowej" odparła, że bardzo by chciała, aby zostało ono zakończone, ale wciąż wypływają do opinii publicznej nowe nagrania. "Chciałabym sobie odpowiedzieć na jeszcze jedno pytanie, dlaczego te taśmy ciągle znajdują się w mediach, są dostarczane opinii publicznej, bo ktoś, kto dysponuje i udostępnia nielegalnie nagrany materiał jest tak naprawdę paserem. Dlaczego to dalej się dzieje - ja chciałabym, żeby także na to pytanie odpowiedziała prokuratura" - zaznaczyła. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga zakończyła śledztwo w sprawie tzw. afery podsłuchowej; na razie nie ujawniła szczegółów aktu oskarżenia. Praska prokuratura prowadziła śledztwo ws. podsłuchiwania od lipca 2013 r. w dwóch restauracjach kilkudziesięciu osób z kręgu polityki, biznesu oraz byłych i obecnych funkcjonariuszy publicznych. Zarzuty w nim postawiono czterem osobom - biznesmenowi Markowi Falencie, który według śledczych miał zlecić wykonanie nagrań, jego współpracownikowi Krzysztofowi Rybce oraz wykonującym nagrania dwóm pracownikom restauracji - Łukaszowi N. i Konradowi L. Grozi za to do 2 lat więzienia. Falenta nie przyznaje się do zarzutów.