Popiołek to oficer policji, był rzecznikiem prasowym, a potem szefem sekcji postępowań administracyjnych mazowieckiej komendy wojewódzkiej. Dziś jest na emeryturze. Jednostka, w której pracował, zajmuje się m.in. wydawaniem pozwoleń na broń palną i nadzorem nad firmami ochroniarskimi. Jak twierdził zeznając jako świadek przed komisją, policjanci - w tym kierownictwo płockiej komendy miejskiej - byli zaproszeni do Włodzimierza Olewnika (ojca Krzysztofa) na wcześniejszy miesiąc niż październik 2001 r., ale ciągle przekładano termin. Wreszcie doszło do spotkania. Według Popiołka, nie było żadnej szczególnej okazji - zaprzeczył, by miało chodzić o przeprosiny dla policji ze strony Krzysztofa Olewnika i jego wspólnika Jacka Krupińskiego za "niewłaściwe zachowanie w czasie kontroli drogowej". - Znałem pana Włodzimierza Olewnika jako szanowanego obywatela, sympatycznego starszego pana - tak Popiołek tłumaczył, dlaczego zgodził się uczestniczyć w imprezie. Jak mówił, słyszał, że wcześniej u Olewnika bawiły prominentne osoby - posłowie i senatorowie z regionu, ale nie pamiętał, którzy. Dodał, że jadąc do na miejsce do Drobina nie wiedział, iż grill odbędzie się u Krzysztofa Olewnika. - Będąc na miejscu - to takie zboczenie zawodowe - rozglądałem się, jak chroniony jest ten dom. I zauważyłem, że na posesji nie ma nawet psa - zauważył Popiołek. Jak mówił, na imprezie było kilkanaście osób, w tym Włodzimierz Olewnik z żoną, Krzysztof Olewnik, jego siostra i jej mąż oraz kilku oficerów policji i kilku pracowników ochrony - zresztą byłych policjantów. - Nie było mowy o żadnych konkretnych sprawach. Nikt także nie mówił, że jest jakaś specjalna okazja - zapewniał Popiołek. Przyznał, że niektórzy policjanci pili alkohol na przyjęciu, choć on sam - nie, ponieważ nazajutrz miał prowadzić wykłady w szkole dla ochroniarzy. Według Popiołka, wśród pijących tego dnia więcej alkoholu był przyjaciel i wspólnik Olewnika - Jacek Krupiński, a także ich wspólny znajomy policjant Wojciech Kęsicki. Później obaj opuścili posesję. Tamte zdarzenia zaowocowały również kłopotami prawnymi Krupińskiego. Jak mówił Popiołek, stwierdzono wtedy, że Krupiński miał ze sobą pistolet (posiadał go legalnie, miał zezwolenie na broń), ale że pozostawił go bez opieki w samochodzie, który został porzucony. Skończyło się to odebraniem Krupińskiego pozwolenia na broń. Z zeznań Popiołka wynika, że Krupiński z Kęsickim szukali tego pistoletu - ale nieskutecznie. Popiołek zeznał, że o porwaniu Krzysztofa Olewnika dowiedział się nazajutrz, gdy był już na wykładach. - Przyznam szczerze, że z początku nie traktowałem tego poważnie, myślałem, że to jakiś ponury żart - mówił posłom komisji. Dodał, że w policji wszyscy wiedzieli, iż był on na imprezie u Olewników, więc nie widział potrzeby składania raportu na ten temat. Pytany, czemu jego podwładny - Wojciech Kęsicki - razem z Krupińskim na własną rękę próbował szukać Olewnika, mimo że był poza powołaną do tego policyjną grupą, Popiołek tłumaczył to osobistą znajomością Kęsickiego z Olewnikiem. - Chyba to zrozumiałe, że chciał pomóc - dodał. Wiceszef komisji Zbigniew Wassermann uważa, że przyjęcie u Olewników dobrze pokazuje naturę "tak obśmiewanego pojęcia układu". - To spotkanie może nie miało specjalnie skonkretyzowanego celu, ale ci ludzie po prostu byli sobie potrzebni - policja, ochroniarze, biznesmeni. Jedni potrzebują pozwoleń na broń, które co pewien czas się odnawia, drudzy, prowadzący działalność ochroniarską, chcą mieć spokój z policją, a policja - też chce bywać w takich miejscach - mówił Wassermann po przesłuchaniu. Krzysztofa Olewnika uprowadzono w październiku 2001 r. w nocy, po imprezie w jego domu. Porywacze zostali zatrzymani dopiero w 2005 i 2006 r., mimo że już na początkowym etapie sprawy policja miała operacyjne informacje o sprawcach, które jednak nie zaowocowały ich zatrzymaniem. Błędy w śledztwie i niewyjaśnione wątki sprawy bada obecnie gdańska prokuratura i sejmowa komisja śledcza.