Komisja rozpatrywała poprawki przez kilka godzin w czwartek - do późnej nocy i przez cały piątek. 308 z 316 poprawek zgłosił Bogdan Pęk (LPR). Uzasadniając swe propozycje, za każdym razem skrupulatnie odczytywał przepisy, których one dotyczą, a inni posłowie LPR i Ruchu Katolicko-Narodowego zadawali mu liczne pytania. W końcu komisja zdecydowała o wprowadzeniu limitów czasowych dla autorów poprawek i pytających. Uchwaliła, że do każdej poprawki może zadać pytanie tylko jeden poseł i może ono trwać do 30 sekund. Taki sam limit czasowy komisja wprowadziła także w stosunku do posłów prezentujących poprawki. Przyjęto również wniosek Dariusza Bachalskiego (PO) zakazujący autorom poprawek przytaczanie ich treści. Przeciwko limitom ostro zaprotestowali posłowie LPR. Wiceszef klubu Ligi Roman Giertych, który przez kilkanaście minut uczestniczył w posiedzeniu komisji, domagał się od jej szefa, Ryszarda Kalisza (SLD) ogłoszenia przerwy w posiedzeniu komisji i wyjaśnień, na jakiej podstawie regulaminowej limity zostały wprowadzone. Po tym, jak szef komisji nie udzielił Giertychowi wyjaśnień, a jedynie poddał pod głosowanie wniosek Giertycha o przerwę i po odrzuceniu tego wniosku przez Komisję, Giertych wraz z Pękiem, Robertem Strąkiem i innymi posłami LPR i Ruchu Katolicko-Narodowego opuścili salę obrad. Po wyjściu z sali Pęk powiedział dziennikarzom, że LPR zaskarży do Trybunału Konstytucyjnego tryb działania Komisji. Jego zdaniem, ograniczenie do jednego pytania i limit czasowy dla autora poprawki "uniemożliwia normalne działanie sejmowe". - Przedstawiciele klubu parlamentarnego LPR od wczoraj, od godziny 20 starali się opóźnić prace komisji. Dlatego też zgodnie z Regulaminem komisja, głosując, przyjęła decyzje dotyczące procedowania zgodne z regulaminem - powiedział Kalisz dziennikarzom. - Zarzuty LPR są niczym nieuzasadnione. Wręcz przeciwnie - muszę powiedzieć, że są niezgodne z dobrymi obyczajami parlamentarnymi. Przykro mi jest, że przedstawiciele LPR nie rozumieją na czym polega praca parlamentarna w komisji i przykro mi jest, że przedstawiciele LPR chcą zawładnąć komisją do tego stopnia, żeby jej prace rozciągnąć, żeby to trwało prawie w nieskończoność - powiedział. Dodał, że "aż przykro, że ktoś, kto dokonywał takiej obstrukcji pracy komisji, jeszcze może składać taki zarzut". Kalisz podkreślił ponadto, że wprowadzanie różnych limitów jest dopuszczalne w pracy Sejmu i były i są one wprowadzane. Szef komisji jest przekonany, że LPR "wszystko przegra", składając skargę do TK na procedurę prac komisji. - Pan poseł Giertych przyszedł raz na 15 minut i później przyszedł drugi raz na 15 minut i demonstracyjnie, z powodów czysto politycznych, instrumentalnie traktując Sejm, dał dyspozycję swoim ludziom, by opuścili komisję, żebyście wy, dziennikarze mogli z nim porozmawiać - podkreślił Kalisz. Na zakończenie posiedzenia przyszedł marszałek Sejmu Marek Borowski, który podziękował posłom "za ciężką pracę" i dodał, że "jak widać, droga do UE jest wyboista, przeciwnicy rzucają kłody pod nogi". Poinformował też, że Konwent Seniorów "przy jednym głosie sprzeciwu" poparł zalecenie, by przy głosowaniu poprawek na forum Sejmu, które odbędzie się dzisiaj, bez odstępstw stosować zasadę, że w trzecim czytaniu nie zadaje się pytań. Borowski rozdał także wszystkim plakietki z napisem "Tak! W referendum", które noszą posłowie SLD - także marszałek. Dziennikarzom Borowski powiedział, że zapowiedź skargi do TK "to nie jest pierwsza groźba LPR". - Jest takie powiedzenie, że pewne zdarzenia występują w historii najpierw jako tragedia i dramat, ale drugi raz już jako farsa. Tak było i tym razem - powiedział Borowski nawiązując do przypadku posła poprzedniej kadencji, a obecnie szefa OPZZ Macieja Manickiego, który złożył tyle poprawek do projektów zmian w podatkach, że zajęły one 6 tys. stron. Marszałek tłumaczył, że "za Manickim stała pewna idea, przekonanie, że zmiana systemu podatkowego zmieni rozkład dochodów w społeczeństwie", a za działaniami Pęka "stała czysta chęć zaprezentowania siebie" i "pokazania jak zajadłym jest się przeciwnikiem UE, choć w tym wypadku nie chodziło o wstąpienie do Unii, ale o referendum".