To nie koniec zarzutów, jakie prokuratura zamierza postawić Grzegorzowi G. Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie Ewa Romankiewicz poinformowała PAP, że mężczyźnie wkrótce zostanie postawiony prawdopodobnie jeszcze zarzut tzw. samouwolnienia. W miniony piątek G. zbiegł z sądu w Ropczycach, gdzie brał udział w swojej sprawie cywilnej. "Po oddaniu przez policjantów strzałów ostrzegawczych, Grzegorz G. został ujęty. Materiały w tej sprawie mają zostać przekazane do naszej prokuratury, a mężczyzna prawdopodobnie usłyszy dodatkowy zarzut tzw. samouwolnienia" - wyjawiła Romankiewicz. Dodała, że będzie także wyjaśniane, w jaki sposób podejrzanemu udało się uciec pilnującym go policjantom; G. przebywa bowiem w areszcie w związku z głównym zarzutem zabójstwa. Obecnie Grzegorzowi G. zarzuca się - oprócz zabójstwa Jolanty Ś. - także kradzież jej mienia, w tym samochodu, pieniędzy i sprzętu elektronicznego na łączną kwotę około 17 tys. zł, a także fałszowanie dokumentów (umowy sprzedaży samochodu) oraz niszczenie dokumentów. Mężczyźnie prokuratura zarzuca również usiłowanie dwóch oszustw, na kwotę tysiąca i 5 tys. zł, które próbował popełnić, podszywając się pod swoją ofiarę i chcąc wyłudzić pieniądze od dwóch osób jako rekompensatę za rzekome zobowiązania. Ma też postawiony zarzut kradzieży z miejsca pracy sprzętu elektronicznego o wartości ponad 0,5 mln zł. Grzegorz G. początkowo utrzymywał, że śmierć kobiety nastąpiła na skutek nieszczęśliwego wypadku - miała spaść ze skarpy. Jednak po przedstawieniu mu dowodów z sekcji zwłok Jolanty Ś., które wykluczyły taką przyczynę śmierci, G. przyznał się do zabójstwa. Jak informował wówczas p.o. szef Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie Łukasz Harpula, z wyjaśnień podejrzanego wynika, że nie planował wcześniej zabójstwa Jolanty Ś., że taka myśl zrodziła się dopiero w czasie kłótni z nią. Z ustaleń śledztwa wynika, że G. wielokrotnie uderzył kobietę w głowę połową cegły. Ś. miała też ranę kłutą szyi. Prawdopodobną przyczyną śmierci Jolanty Ś. było zachłyśnięcie się krwią i uduszenie. Stan rozwoju płodu, ujawniony podczas sekcji zwłok, nie pozwolił na postawienie mężczyźnie zarzutu podwójnego zabójstwa. Kobieta była w siódmym miesiącu ciąży, a ojcem dziecka był G., co potwierdziły badania biologiczne - poinformowała w poniedziałek PAP Romankiewicz. Obecnie prokuratura czeka jeszcze na ostateczną opinię dotyczącą przyczyny zgonu Jolanty Ś. Grzegorz G. przebywa w areszcie, który przedłużono mu do 29 maja. Przyznał się do wszystkich zarzucanych mu czynów. W toku postępowania G. został zbadany psychiatrycznie. Biegli nie stwierdzili, aby w chwili czynu podejrzany był niepoczytalny lub miał ograniczoną poczytalność. W sierpniu ub. roku zaginięcie ciężarnej Jolanty Ś. zgłosiła jej rodzina. Upłynął bowiem termin porodu, a z kobietą urwał się kontakt. Początkowo jednak śledztwo prowadzone było w kierunku handlu ludźmi; Jolanta Ś. miała wysłać sms do swojej matki, że nowonarodzone dziecko sprzedała i że nie chce, aby ją szukać. Niedługo później żona Grzegorza G. zgłosiła jego zaginięcie. Mężczyzna wówczas był już podejrzewany o udział w zaginięciu Jolanty Ś. Ponadto prokuratura podejrzewała go też o kradzież z firmy, w której pracował, specjalistycznego sprzętu elektronicznego na kwotę ponad 0,5 mln zł. Zakładano, że G. chciał za pieniądze ze sprzedaży sprzętu ukryć się przed wymiarem sprawiedliwości. G. został zatrzymany pod koniec listopada 2016 r. we własnym mieszkaniu; wpadł w zasadzkę policji. Podczas przesłuchania przyznał się do kradzieży sprzętu, a także do nieudzielenia pomocy kobiecie po upadku ze skarpy oraz do tego, że spanikował i zakopał zwłoki w lesie. Nie przyznawał się jednak do zabójstwa. Utrzymywał, że zmarła na skutek nieszczęśliwego wypadku. Wskazał też miejsce, w którym ukrył ciało Jolanty Ś. Grzegorzowi G. grozi za zabójstwo od 8 do 15 lat więzienia, albo 25 lat pozbawienia wolności lub kara dożywocia. Prokuratura postawiła także zarzuty umyślnego paserstwa Marii M. i Dariuszowi K., którzy kupili od G. skradziony sprzęt elektroniczny. Osoby te nie przyznały się do zarzucanych czynów i złożyły wyjaśnienia. Grozi im od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Agnieszka Pipała