- Wbrew rozpowszechnianym w mediach informacjom nie byłem autorem projektu ustawy, który w czerwcu 2006 roku prezes Totalizatora Sportowego zaproponował wiceministrowi finansów panu Marianowi Banasiowi - powiedział Maj we wtorek przed komisją śledczą ds. afery hazardowej. Podkreślał, że w TS pracował od maja 2006 r., czyli niewiele ponad miesiąc od przekazania projektu do Ministerstwa Finansów. Maj twierdził, że w okresie jego pracy w Totalizatorze Sportowym, spółka nie przygotowywała żadnego projektu zmian w ustawie hazardowej. W jego ocenie, TS przygotowywał jedynie propozycje do ustawy. "Jest zasadnicza różnica między gotową nowelizacją a propozycją zmian w poszczególnych punktach" - zaznaczył. Propozycja, która - według zeznań Banasia - trafiła do niego w 2006 r. z rąk prezesa TS, zakładała obniżenie opodatkowania wideoloterii, gry podobnej do tzw. jednorękich bandytów, z tym że dzięki połączeniu urządzeń w sieć daje ona możliwość wygrania skumulowanej sumy, znacznie wyższej niż na zwykłym automacie o niskich wygranych. Monopol na prowadzenie wideoloterii miał Totalizator, jednak duże obciążenie podatkowe (45 proc.) sprawiło, że gra ta nigdy nie została uruchomiona. Projekt ten został przekazany ówczesnemu szefowi Komitetu Stałego Rady Ministrów Przemysławowi Gosiewskiemu w czasie jego spotkania 26 lipca 2006 r. z wiceszefem klubu PiS Krzysztofem Jurgielem i p.o. wicedyrektora Departamentu Służby Celnej w Ministerstwie Finansów Anną Cendrowską (reprezentowała na spotkaniu Banasia). Z rozmowy z nimi Gosiewski sporządził notatkę, z której wynikało, że Banaś chce zgłoszenia tego projektu jako propozycji klubu PiS. Maj zeznał, że nie wie, kto w TS przygotował ten projekt. Jak mówił, nie wiedział też, że został on przekazany Banasiowi. Zaznaczył, że dowiedział się o tym, dopiero obserwując prace komisji śledczej. Były prawnik Totalizatora tłumaczył, że powodem zainteresowania państwowego monopolisty ustawą hazardową było dramatyczne pogorszenie sytuacji finansowej spółki. Jak powiedział, jeszcze w 2003 r. TS miał ponad 50 proc. udziału w rynku gier, dwa lata później - już tylko 35 proc. Zaznaczył, że w 2006 r. 70 proc. dochodów do budżetu państwa z całego rynku hazardu pochodziło od Totalizatora. - Ta dysproporcja wynikała z przyjętych rozwiązań w kolejnych nowelizacjach w ustawie o grach i zakładach wzajemnych, które dyskryminowały własność Skarbu Państwa, tworząc preferencyjne warunki do rozwoju sektora prywatnego - powiedział Maj. Jak tłumaczył, główne propozycje TS dotyczące ustawy o grach dotyczyły "wyrównania obciążeń podatkowych między sektorem prywatnym a państwowym", m.in. przez podwyższenie podatku od automatów (tzw. jednorękich bandytów) do 180 euro, podwyższenie podatku od gier w kasynach, podwyższenie podatku od loterii audiotekstowych i umożliwienie Totalizatorowi wprowadzenia wideoloterii. Maj podkreślił, że w zakresie przedstawianych propozycji Totalizator w znacznej mierze opierał się na rozwiązaniach ze Szwecji, Danii czy Portugalii. Totalizator - dodał - analizował najlepsze rozwiązania w Europie i na świecie, które w innych krajach przynoszą ogromne zyski do budżetu. Przekonywał, że propozycje zmian w ustawie hazardowej przygotowywane przez TS miały służyć maksymalizacji zysku budżetu państwa, a nie interesom firmy Gtech, która - według dokumentów komisji śledczej - miałaby dostarczać oprogramowanie potrzebne do organizowania wideoloterii. Zdaniem Maja, twierdzenie, że działania były nakierowane na zapewnienie zysków Gtechowi, a nie Totalizatorowi Sportowemu "można porównać do twierdzenia, że ktoś kupuje samochód nie po to, aby nim jeździć, ale by zyskały na tym firmy motoryzacyjne". "To totalny absurd" - ocenił. Były prawnik TS pytany był o twierdzenia, które padają w piśmie ówczesnego prezesa Totalizatora Jacka Kalidy do MF z 22 grudnia 2006 r. Fragmenty pisma Kalida przytoczył Bartosz Arłukowicz (Lewica) - ówczesny szef TS pisał w nim, że podstawowym błędem w procedowaniu projektu ustawy hazardowej jest założenie, że sama ta zmiana spowoduje wzrost wpływów do budżetu; jak oceniał tak z pewnością by się nie stało, bo uruchomienie wideoloterii to koszt ok. 200-300 mln euro. - Dopiero po trzech do pięciu lat będą możliwe znaczne wpływy do budżetu - cytował Arłukowicz. Według Maja twierdzenie to jest uproszczeniem, bo połączone są w tym myśleniu dwie kwestie: dochodów do budżetu i dochodów z inwestycji. "Jeżeli pan przewodniczący zerknie na założenia do wideoloterii, które są w posiadaniu komisji, to dochód do budżetu pojawia się już pierwszym roku i on narastająco wynosi 50 mln zł, w drugim roku 110 mln zł, w trzecim 181 mln zł; łącznie w projektowanym okresie wynosi 913,5 mln zł" - mówił były prawnik TS. Przyznał, że ze względu na koszty inwestycja przez okres trzech lat "byłaby na minusie", a w kolejnym roku przynosiłaby na tyle zysku, że "wykazałaby pozytywny zwrot". Arłukowicz zwrócił też uwagę na pismo Maja do Ministerstwa Finansów ze stycznia 2007 roku, w którym ten podkreślał, że umowa z Gtech "praktycznie uniemożliwiała przeprowadzenie przetargu na dostawcę systemu wideoloterii". Maj zaznaczył, że dwiema odrębnymi kwestiami jest oprogramowanie i sprzęt do wideoloterii. W jego opinii, z analiz prawnych umowy mogło wynikać, że Totalizator był skazany jedynie na zakup systemu informatycznego od Gtech, natomiast maszyn już nie. Poseł Lewicy dopytywał także, czy przeprowadzana była analiza finansowa, kto najtaniej mógłby dostarczyć maszyny do wideoloterii. Według Maja, taką analizę wykonuje się na etapie realizacji studium wykonalności, a nie na etapie przygotowywania propozycji, która umożliwiłaby zmiany w ustawie. - Jeśli chodzi o wycenę, to dział sprzedaży występuje do państwowego operatora szwedzkiego czy innego kraju z prośbą o wskazanie kosztu automatu, który spełniałby określone funkcjonalności - dodał. Komisja śledcza - cyrk? Dołącz do dyskusji na forum