Szef Mon Bogdan Klich powiedział też, że akcja w Afganistanie, w której zginął kpt. Daniel Ambroziński, nasuwa cztery wątpliwości. Zdaniem ministra chodzi o to, czy właściwie wykorzystano dane z analiz wywiadowczych i sprzętu rozpoznawczego; czy odpowiednio funkcjonowało naprowadzanie lotnictwa wspierającego; czy system wsparcia polskich sił szybkiego reagowania był zorganizowany właściwie, "bo pojawił się z odsieczą późno", oraz czemu amerykańskie siły szybkiego reagowania także "przybyły późno". Szef MON powiedział na konferencji prasowej, że przekazał szefowi rządu szczegółową informację, w której zawarł szczegóły dotyczące zajścia oraz sformułował wstępne wnioski. Jak zapowiedział, ostateczne konkluzje zostaną podane, gdy zakończy prace prokuratura oraz departament kontroli MON. Rzecznik rządu Paweł Graś powiedział, że Donald Tusk będzie się zapoznawał z raportem i zbierał dodatkowe informacje. Jak dodał, opinia premiera w tej sprawie zostanie przedstawiona najwcześniej we wtorek. Jak dowiedziała się reporterka RMF FM, szef rządu przyjął do wiadomości treść raportu i czeka teraz na ustalenia Prokuratury Wojskowej i Departamentu Kontroli MON. W raporcie nie znalazł się wniosek, dotyczący dodatkowego wsparcia dla polskiego kontyngentu w Afganistanie, więc szef rządu oczekuje argumentów ministra Bogdana Klicha w tej sprawie. Klich pytany o możliwość wysłania do Afganistanu strategicznego odwodu potwierdził, że trwają analizy w tej sprawie. Podał, że nie ma jeszcze żadnych rekomendacji w tym zakresie dla premiera. Szef MON poinformował, że nie ma wystarczających materiałów od Sztabu Generalnego WP i Dowództwa Operacyjnego. Jak dodał, dysponuje już rzetelną informacją od służb na temat bezpieczeństwa w rejonie. Minister podkreślił, że misja w Afganistanie będzie kontynuowana. - Polacy są w Afganistanie, by nasze granice były bezpieczne. Współczesna wojna (...) znacznie częściej rozgrywa się w dużym oddaleniu, wiele kilometrów od granic narodowych - mówił minister. Szef MON wskazywał także na międzynarodowy wymiar operacji. "Sukces NATO w Afganistanie będzie naszym sukcesem. Przegrana NATO w Afganistanie będzie przegraną Polski" - powiedział. Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Franciszek Gągor wskazywał, że w ostatnim czasie ataki na polskich żołnierzy nasiliły się. Jako przykład z tego tygodnia podał wtorkowy atak na patrol niedaleko bazy Giro, w którym zniszczono koło jednego z Rosomaków oraz ostrzał bazy Warrior, który miał miejsce w środę po południu. - To atmosfera, w jakiej działają nasi żołnierze - wskazał. - Nie jest dla nikogo tajemnicą, że w związku ze zbliżającymi się wyborami przeciwnicy robią wszystko, aby przeszkodzić społeczności międzynarodowej, a przede wszystkim władzom afgańskim w przeprowadzeniu tych wyborów - dodał generał. Szef MON ocenił, że polscy żołnierze - podczas akcji, w której zginął kpt. Ambroziński - zaatakowani przez talibów "zachowali zimną krew i wykazali się znajomością wojskowego rzemiosła". Wskazywał m.in. na postawę chorążego - dowódcy patrolu, który walczył mimo odniesionych ran. Na konferencji przypomniano, że polskie siły zadaniowe od 11 lipca prowadzą w dystrykcie Ajristan operację "Over the top" mającą na celu zapewnienie bezpieczeństwa w regionie. Warunki terenowe są tam tak trudne, że utrudniają bądź uniemożliwiają użycie sprzętu. Poinformowano, że w skład polsko-afgańskiego patrolu 10 sierpnia wchodziło 12 polskich żołnierzy oraz 25 afgańskich, a także 25 funkcjonariuszy lokalnej policji. Ich zadaniem było sprawdzenie miejsca prawdopodobnego składowania broni i materiałów wybuchowych. Patrol został zaatakowany o godzinie 7.30. Wezwane wsparcie powietrzne (CAS) rozpoczęło działanie w rejonie ataku 50 minut później - o 8.20. Wtedy też w rejonie pojawił się amerykański Predator. Kpt. Ambroziński próbował zlikwidować snajpera sił rebelianckich. Oddał w jego kierunku strzały, a potem wychylił się, by sprawdzić rezultaty; wtedy otrzymał postrzał. O godz. 8.30 wezwano ewakuację medyczną, tzw. MEDEVAC, początkowo podając informację o jednym rannym w klatkę piersiową polskim żołnierzu. Po podjętej próbie reanimacji ratownik medyczny stwierdził, że kapitan nie żyje. Dowódca patrolu nakazał wycofanie za budynek, a następnie po stwierdzeniu, że kolejni trzej żołnierze zostali ranni zdecydował się o wycofaniu, przebijając się przez otaczających rebeliantów. Rannych żołnierzy o godz. 9.45 zabrał amerykański MEDEVAC, który dostarczył ich do bazy Ghazni. Dowódca patrolu zdecydował o powrocie po ciało oficera. Śmigłowiec wylądował ok. 500 m od miejsca pozostawienia go. Żołnierze dotarli tam pieszo. Na miejscu znaleźli ciało obcego mężczyzny, pod którym prawdopodobnie były podłożone odbezpieczone granaty. Zdecydowano o wysłaniu na miejsce polskich śmigłowców ze wsparciem 20 żołnierzy. Maszyny zabezpieczały wtedy zebranie lokalnej starszyzny, tzw. szurę w Quarabach. Poleciały wiec do Ghazni, skąd po zatankowaniu, wymianie załogi i zabraniu QRF (sił szybkiego reagowania) odleciały w rejon walk. Do wsparcia patrolu skierowano także dwa amerykańskie śmigłowce AH-64, które początkowo, z uwagi na warunki terenowe, nie lokalizując pozycji przeciwnika, wykonały pokaz siły. Zostały ostrzelane z RPG i odpowiedziały ogniem. Akcja zakończyła się ok. 12.45, wtedy zerwano kontakt ogniowy z przeciwnikiem. O godz. 13.04 w Ghazni wylądował kolejny amerykański MEDEVAC z kolejnym, czwartym, rannym polskim żołnierzem. Śmigłowce Mi-17, działające w ramach QRF, które powróciły do bazy, zameldowały o ostrzale. Po oględzinach stwierdzono ok. 20 przestrzelin w korpusie jednego z nich. Szef SGWP pytany dlaczego tak późno wysłano polskie "śmigła", powiedział, że "sytuacja na teatrze jest bardzo dynamiczna", a wszystkie dostępne środki były użyte. Z informacji przekazanych na konferencji wynika, że z 10 znajdujących się formalnie na wyposażeniu PKW śmigłowców (cztery Mi-17 oraz 6 MI-24) w eksploatacji jest obecnie faktycznie zaledwie pięć - trzy "24" i dwie "17". Dowódca Operacyjny gen. Bronisław Kwiatkowski ocenił, że 50 minut na przybycie wsparcia powietrznego (CAS) to nie jest zły czas, "uwzględniając czas obiegu informacji i czas reakcji". Jak wskazywał, precyzyjne podanie celu było utrudnione, stąd działania demonstracyjne. Generał podał, że po stwierdzeniu, iż działanie CAS jest mało efektywne, o godz. 9 złożył zapotrzebowanie na śmigłowce typu Apacz; maszyny przyleciały o 11.45. - Jest to czas teoretycznie długi, ale uwzględniając obie informacje i osiągnięcie przez nie gotowości i dolot ponad 120 km, to było wszystko, co w tej sytuacji mogło być zrobione - ocenił Kwiatkowski. Minister wyraził w środę opinię, że to, co mogło zawieść, to przetwarzanie danych - narodowych i sojuszniczych. Ciało kpt. Ambrozińskiego zostało odnalezione przez siły amerykańskie. Jak wyjaśnił gen. Kwiatkowski, żołnierze polskich wojsk specjalnych realizowali wtedy zadania w innej operacji, z której nie można ich było szybko wycofać; dlatego zajęły się tym wojska specjalne sojusznika. To jedyny powód, że nasi nie brali w tym udziału - podkreślił generał. Minister wskazywał, że operacja znalezienia ciała to sukces polskich służb, bo bez ich informacji nie byłoby to możliwe. Szef MON pytany o spekulacje na temat zasadzki i ewentualnej zdrady, odpowiedział, że "trudno wykluczyć, że są wśród afgańskich policjantów lub afgańskich żołnierzy tacy, którzy występują w dwóch kapeluszach". Jak podkreślił, taka możliwość jest zawsze brana pod uwagę i dlatego zasadą jest, przestrzeganą także podczas tej tragicznej akcji, że najpierw ruszają siły afgańskie. Klich podał, że Ambroziński to pierwsza ofiara śmiertelna w szeregach polskiego kontyngentu od sierpnia 2008 r. Wówczas - 20 sierpnia 2009 r. - w działaniach bojowych zginęli: plut. Waldemar Sujdak, kpr. Paweł Brodzikowski oraz kpr. Paweł Szwed. W lutym tego roku w wypadku drogowym, wykonując zadania w Afganistanie, zginął st. chor. szt. Andrzej Rozmiarek. Zobacz również: Wojsko ujawniło szczegóły ataku na polski patrol Afganistan: Znaleziono ciało zaginionego Polaka Wątpliwości premiera ws. polskiego kontyngentu Dziennikarze AP poważnie ranni w Afganistanie