To pierwszy oficjalny komunikat w sprawie przyczyn tragedii. Minister obrony jest codziennie informowany o przebiegu prac Komisji Badania Wypadków Lotniczych ustalającej przyczyny styczniowej katastrofy w Mirosławcu. Wczoraj ujawnił "Dziennikowi" bardzo istotne ustalenia ekspertów. - Z analizy zawartości czarnej skrzynki wynika, że wszystkie systemy pokładowe CASY działały prawidłowo - powiedział. Oznacza to, że komisja wykluczyła awarię samolotu. Już 31 stycznia w rozmowie z "Dziennikiem" piloci wojskowi sugerowali, że usterka samolotu jest mało prawdopodobna. Miało świadczyć o tym zezwolenie na powrót do kraju dwóch maszyn - z Libanu i Afganistanu. Trzy dni temu gen. Andrzej Błasik, dowódca Sił Powietrznych, przywrócił do lotów pozostałe dziewięć maszyn. - Nie wyklucza to jednak wady sprzętu innego niż samolot, np. radiolokatora precyzyjnego podejścia do lądowania. Jednak taka awaria jest mało prawdopodobna: po prostu radiolokator albo działa, albo nie. Nawigator musi to zauważyć - mówi Michał Fiszer, były pilot samolotu Su-22, dziś zastępca redaktora naczelnego miesięcznika "Lotnictwo". Fiszer dodaje: "Najprawdopodobniej przyczyną katastrofy były suma błędów ludzkich i zbieg różnych okoliczności takich, jak: niekorzystna pogoda, noc i niedziałający na lotnisku system naprowadzania, który pomógłby wylądować w złych warunkach". Lotnicy, z którymi rozmawiał "Dziennik", za najbardziej prawdopodobną przyczynę uznają jednak błąd pilota. Do dziś komisja nie ujawniła, w jaki sposób lądował. Wiadomo, że w dniu katastrofy chmury były nisko - 90 m nad ziemią. Przy pierwszym podejściu do lądowania pilot nie widział pasa, przeleciał wzdłuż niego i zdecydował się na drugie podejście. Zawrócił. Mógł potem zrobić ciasne, wąskie zejście, aby ponownie ustawić maszynę w osi pasa. Mógł lecieć cały czas pod chmurami, aby nie stracić pasa z oczu. - A nie powinno się manewrować na małej wysokości w nocy, bo to grozi zderzeniem z ziemią - mówi pilot.