W czwartek wieczorem komisje infrastruktury i sprawiedliwości wysłuchały informacji o działaniach Klicha - polskiego eksperta akredytowanego przy MAK, który dostał w środę od MAK projekt raportu nt. katastrofy (jeszcze go nie czytał). Według Klicha, w Smoleńsku na pierwszym etapie zaraz po katastrofie, współpraca była dobra. - Mogliśmy słuchać pracowników lotniska, oglądać i fotografować radiolatarnie, (jedna była uszkodzona), mieliśmy pełny dostęp do wraku, zrobiliśmy całą dokumentację, zrobiliśmy szkic terenu - mówił Klich. Dodał, że Polakom nie pozwolono nagrywać rozmów z pracownikami lotniska; można było tylko je zapisywać. Klich powiedział, że gdy 15 kwietnia Rosjanie wykonali tzw. techniczny oblot lotniska w Smoleńsku, Polakom nie pozwolono siedzieć przy stanowiskach dowodzenia "ze względów bezpieczeństwa". Zdaniem Klicha, było to pierwsze naruszenie konwencji chicagowskiej. Klich mówił posłom, że wiele razy monitował Rosjan o zabezpieczenie wraku. Od początku października wrak Tu-154M, złożony na płycie lotniska Siewiernyj w Smoleńsku, jest ogrodzony i przykryty brezentem. O zabezpieczenie wraku polska prokuratura prosiła stronę rosyjską od maja. Współpraca dobra do chwili ujawnienia rozmów w kabinie - Współpraca z Rosjanami była dobra do czasu ujawnienia przez Polskę rozmów w kokpicie Tu-154M - ocenia Edmund Klich, przedstawiciel Polski przy MAK. Powiedział on dziś sejmowym komisjom, że po ujawnieniu tych rozmów nie dostał od Rosjan spisu rozmów na stanowisku dowodzenia w Smoleńsku w dniu katastrofy - co uznał za naruszenie załącznika do konwencji chicagowskiej. Potem zgodzono się, by polski tłumacz tłumaczył te rozmowy, których stenogramy Klich dostał dopiero w sierpniu. - Z tego materiału można wiele wniosków wyciągnąć - dodał Klich. 17 sierpnia, gdy stronie polskiej zaprezentowano wyniki oblotu lotniska w Smoleńsku, (których formalnie nigdy nam nie przekazano) Klich ujawnił, że mówił Rosjanom: "Proszę nie traktować nas, jak gdybyśmy nie mieli pojęcia o lataniu". Klich mówił, że pytał też Rosjan o procedurę zamknięcia lotniska, gdy warunki są poniżej minimalnych. Usłyszał, że "decyzję podejmuje dowódca jednostki", ale żadnych dokumentów Polska w tej sprawie nie dostała. Według informacji Klicha, w Smoleńsku w dniu katastrofy pracowało urządzenie fotografujące ekrany kontrolne, ale stronie polskiej powiedziano, że ono nie działało. Klich: Jerzy Miller dwa razy poniżył mnie przy Rosjanach Edmund Klich twierdzi, że szef MSWiA Jerzy Miller dwa razy "poniżył go" w obecności Rosjan. Mówiąc o współpracy z polską komisją badającą katastrofę, Klich ujawnił, że "były przykre sprawy". W tym kontekście powiedział, że jej szef Jerzy Miller dwa razy poniżył go w obecności Rosjan. Stało się to, gdy Miller przyjechał do Moskwy odebrać zapisy czarnych skrzynek. - Zadzwonił godzinę wcześniej, mówiąc, że nie życzy sobie, żebym przy tym był - powiedział Klich. Dodał, że powiadomił o tym wtedy szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego, a na przekazanie zapisów nie poszedł. W lipcu Klich napisał do szefowej MAK Tatiany Anodiny, skarżąc się na wiele nieudzielonych odpowiedzi na pytania strony polskiej. Złożył też wtedy "oficjalny protest" przeciw niedopuszczeniu Polaków do obserwacji rosyjskiego oblotu lotniska w Smoleńsku. - Powiadomiono nas, że udzielenie odpowiedzi na to pismo jest niemożliwe - powiedział Klich. Wtedy - widząc naruszenia procedur - zaczął każde swe pytanie do Rosjan uzasadniać załącznikiem do konwencji chicagowskiej; zaczął też wnosić o pisemne uzasadnianie rosyjskich odmów. Klich podkreślił, że pod koniec września na 6 stronach pisma do MAK wypunktował całość braków współpracy. Kolejne pismo wysłał już z Polski w październiku. Na oba nie dostał odpowiedzi.