PAP: Jaki był status lotu z 10 kwietnia polskiego samolotu Tu-154M z prezydentem Lechem Kaczyńskim i ponad 90-osobową delegacją na pokładzie. Czy Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK), który zakończył już badanie sprawy i rozpoczął pisanie raportu, doszedł w tej sprawie do konkretnych wniosków? Edmund Klich: - Na ostatnich spotkaniach w MAK przekazano nam, że cały lot był wykonywany według procedur cywilnych. Dlatego że był to lot międzynarodowy, nieregularny, wykonany przez samolot lotnictwa państwowego. Państwowego? - Tak, to przyznają, że był to lot nietypowy. Dodatkowo - według nich - załoga nie mogła znać rosyjskich procedur wojskowych. Skąd wiadomo, że nie mogła? - Bo uznano, że nie mogła mieć takich danych, dotyczących szczegółowych przepisów wykonywania lotów według zasad lotnictwa państwowego. I co do tego nie ma Pan wątpliwości? Uprawniony jest taki wniosek? - Tak, ale w sprawie tej katastrofy jest wiele różnych nietypowych sytuacji. Gdyby bowiem uznać, że był to samolot cywilny, lotnisko cywilne - są jasne regulacje prawne. A tutaj mamy kwestie do rozwiązania przez prawników. Może trzeba byłoby przyjąć jakąś osobną kategorię lotów - nie wojskowy, nie cywilny, ale lot specjalny, jak np. Air Force One prezydenta USA (który jest wprawdzie samolotem wojskowym, ale niewykonującym zadań wojskowych) albo cywilny samolot, którym leci papież? - W procedurach rosyjskich jest coś takiego jak "lot kategorii A" - jak u nas VIP. A tu był VIP. I tak przyjął MAK? - Odpowiem w ten sposób: kontrolerzy z wieży w Smoleńsku wiedzieli, że to był VIP. A co przyjął MAK - tego ja nie wiem. To się okaże w projekcie raportu, na który czekam. Pan prezentował taki pogląd na ocenę kwestii lotu - że od początku był to lot cywilny, a w ostatniej fazie - wojskowy. - Takie jest moje stanowisko, podobnie uważają moi wojskowi doradcy. Uważam, że ostatnia faza lotu miała charakter wojskowy, bo lądowano na wojskowym lotnisku, na wieży w Smoleńsku też byli wojskowi. Nie znając dokładnie przepisów wykonywania lotów lotnictwa państwowego, nie mogę jednak sprecyzować, jaki byłyby konsekwencje z tym związane. A jak się to przekłada na kwestię odpowiedzialności określonych osób? - W tej sprawie nie zabieram głosu, bo mnie interesują przyczyny katastrofy, a nie odpowiedzialność za nią określonych osób. Kolejną ważną sprawą jest ustalenie, jaki status miało lotnisko... - Status lotniska jest ewidentnie wojskowy, bo nie ma go w systemie AIP - cywilne lotnisko na pewno by w nim było. I jeszcze ustalenie, czy lotnisko było otwarte czy zamknięte. 10 kwietnia - tak jak i 7 kwietnia, kiedy lądowała na nim delegacja z premierem Donaldem Tuskiem, było na pewno otwarte? - W tych dniach na pewno tak. Ale czy powinno było być zamknięte - musielibyśmy znać dokładnie rosyjskie przepisy dotyczące procedur na lotnisku wojskowym przy warunkach atmosferycznych poniżej minimum tego lotniska, a tak było. Ale jesteśmy w kropce, bo nie udostępniono mi całości przepisów. Ale MAK je chyba zna? - Na pewno zna. Chociaż do końca nie mogę być pewny, czy wojsko udostępniło MAK takie dane. Czy w trakcie badania sprawy przez MAK pojawiły się jakieś poszlaki lub dowody, że kontrolerzy na wieży w Smoleńsku mogli podawać polskiej załodze gorsze prognozy pogody i zaniżali dane atmosferyczne np. co do widoczności? - Słyszałem o tym. Ale przypominam - pogoda w Smoleńsku 10 kwietnia była zmienna. Nie chcę spekulować na ten temat, trzeba to dokładnie sprawdzić, co kto kiedy mówił, jakich informacji udzielał. I w tym kontekście: do kogo należała decyzja o lądowaniu w takich warunkach? Do załogi? Do wieży? - To jest właśnie ten problem proceduralny. Jeśli mówimy o lotnictwie cywilnym, to pamiętajmy, że lotnisko cywilne nieraz może być zamknięte np. z powodu remontu albo pogody takiej, jaka się kilka razy w roku zdarza na Okęciu - nie ma startów ani lądowań. Natomiast jeśli chodzi o lotnictwo wojskowe - aby się do tego odnieść, trzeba znać przepisy. Media piszą ostatnio o osobie z wieży w Smoleńsku, która w związku z lądowaniem Tupolewa kontaktowała się z osobą lub instytucją o kryptonimie "Logika". Mówi się, że był to operacyjny dyżurny sztabu Kierowania Lotnictwem Wojskowo-Transportowym Sił Powietrznych Federacji Rosyjskiej w Moskwie... - Trudno to precyzyjnie określić, bo kryptonim należy do centrali telefonicznej. A czy Panu - w ramach pracy MAK - udostępniono wiedzę, o kogo chodziło? - Zadałem pytanie, ale nie dostałem odpowiedzi. Zapewniono mnie, że będzie to wyjaśnione w projekcie raportu końcowego i będę się mógł wtedy do tego odnieść. Niedawno Prokurator Generalny Andrzej Seremet w wywiadzie dla PAP zaproponował rozmowę na temat unowocześnienia Konwencji Chicagowskiej i powołania stałego, międzynarodowego zespołu ekspertów, który badałby katastrofy lotnicze w państwach-sygnatariuszach konwencji. Miałoby to na celu ucięcie spekulacji o niechęci w wyjaśnianiu sprawy przez niektóre państwa. Jak się Pan ustosunkuje do tej idei, by Polska zainicjowała rozmowy nad takim aktem międzynarodowym? - Już ICAO (powołana konwencją chicagowską Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego - red.) idzie w tym kierunku. Np. w rejonie Karaibów tworzą się międzypaństwowe komisje takie jak MAK (obejmujący państwa b. ZSRR z wyjątkiem republik bałtyckich - red.). Ale to wynika z możliwości zgromadzenia odpowiedniej liczby ekspertów lotniczych, bo jest ich mało. Zresztą nasze komisje są też bardzo nieliczne - bo co to jest kilkanaście osób? Ale to są kwestie techniczne dotyczące badania. Natomiast jeśli chodzi o obiektywność badania przez wprowadzenie międzynarodowych instytucji - myślę, że to jest dobry kierunek, ale to będzie długoletni proces. Jednak zacząć go trzeba. Jest Pan optymistą co do tego, czy w warstwie przez Pana badanej uda się poznać przyczyny katastrofy w Smoleńsku? - Co do uzyskanej wiedzy - jestem przekonany, że tak. Ale gdy chodzi o przeprowadzenie procesu dowodowego, czy uda się określone sprawy wykazać - tego już nie wiem. Te błędy, problemy jakie tam zaistniały, zwykle wynikają z określonych przyczyn. Ale żeby to udokumentować - trzeba poznać przepis i odchylenia od przepisu. Myślę, że do tego ustosunkuje się komisja ministra Millera. Jak Pan uważa, czy w celu całościowego zbadania sprawy na MAK trzeba wywierać nacisk ze strony szefów państw lub opinii publicznej? - Publikowanie informacji o sprawie z różnych źródeł, to pośrednio jest jakiś nacisk. Ja cały czas podkreślałem, że to nie był zwyczajny wypadek i że tutaj trzeba specjalnego podejścia - bo zginął prezydent i najważniejsi obywatele w państwie. Takiej katastrofy w historii świata nie było. W związku z tym cały czas wnioskowałem, aby jakość badań była celem nadrzędnym nad czasem badania. A jakość raportu pokaże, czy się udało. A gdzie upatrywałby Pan zasadniczych przyczyn katastrofy? W przygotowaniu lotu, samym locie, jego ostatniej fazie, sytuacji w kokpicie, kontakcie z wieżą? - Chodzi o cały system. O tym piszę zresztą w swojej książce. W teorii sformułowanej przez Jamesa Reasona wskazuje się, że bezpieczeństwo lotów zaczyna się w przepisach prawa lotniczego i międzynarodowych rozwiązaniach. Może zabrzmi to nieładnie, ale produktem systemu są piloci, przepisy, procedury... I to jest główna sprawa. Społeczeństwo żąda prostych rozwiązań - pilot, samolot, lotnisko, pogoda... A to nie jest takie proste. Rozmawiał Wojciech Tumidalski