Magdalena Pernet, Interia: To był mocno polityczny weekend. Jesteśmy po dużej konwencji Platformy Obywatelskiej w Radomiu, po której ze strony waszych przeciwników politycznych pojawił się zarzut, że zabrakło zaprezentowania programu wyborczego, a pojawiły się "puste obietnice". Bogdan Klich, PO: - To nieprawda. Prawo i Sprawiedliwość jak zwykle trywializuje przekaz płynący z tej konwencji. Robią tak zawsze. To nic nowego. Regularnie zarzucają PO brak programu, a przecież wszystkie nasze programy przedwyborcze są dostępne w internecie łącznie z programem z ostatnich wyborów, a w naszych biurach poselskich i senatorskich można je otrzymać w wersji papierowej. W takim razie jakie jest główne przesłanie sobotniej konwencji? - Ta konwencja miała otworzyć Polakom perspektywę na przyszłość zarówno na tę bliską jak i na tę dalszą. Po wyborach PO będzie musiała odpowiedzieć na najważniejsze, gnębiące Polaków i Polki problemy, to przede wszystkim wzrastające rachunki za prąd, gaz i produkty spożywcze, ale również topniejąca wartość złotówki. Polacy widzą, że za te same pieniądze można teraz kupić znacznie mniej niż do niedawna, a na kontach bankowych nie ma sensu nic gromadzić, bo wartość pieniądza spada z dnia na dzień. W wystąpieniu Donalda Tuska musiała znaleźć się jasna i kategoryczna deklaracja "Skończy się PiS, skończy się drożyzna". Nie ma chyba bardziej jasnego oświadczenia od tego, które popłynęło w sobotę z Radomia. Donald Tusk odniósł się też do innych bieżących spraw, z którymi Polacy się nie zgadzają: do ograniczania swobód obywatelskich, marnotrawienia publicznych pieniędzy, do gigantycznego skoku nomenklatury PiS na stanowiska i przywileje, do bezkarności urzędników PiS-u. Zatem co konkretnie zrobilibyście po wygranych wyborach? - To będzie ogromne wyzwanie, dlatego, że dewastacji uległo mnóstwo obszarów życia publicznego, ale PO z tymi sprawami na pewno się upora, bo nie tylko mamy dobrą diagnozę, ale też receptę na pokonanie tej PiS-owskiej choroby. Trzeba będzie zrzucić ideologiczny gorset z polskiej szkoły i przywrócić prestiż zarówno medykom jak i nauczycielom. Trzeba będzie zwrócić obywatelom zabrane przez PiS media publiczne. Trzeba będzie przywrócić zgodność polskiego prawa z Konstytucją, bo ona nie jest świstkiem papieru, a osią regulującą życie całego narodu, więc prawo musi ponownie być z nią zgodne. Warunkiem powrotu Polski do rodziny państw europejskich jest przywrócenie pełnej niezależności prokuratury, niezawisłości sędziów i odbudowa wymiaru sprawiedliwości, który musi być autonomiczny wobec władzy wykonawczej i ustawodawczej. Widzimy następstwa tej deformy sądownictwa, choćby teraz skutek finansowy. Komisja Europejska nie dała się zwieść deklaracjom o dogłębnej zmianie systemu dyscyplinarnego w sądach i uznała, że przygotowana przez Zjednoczoną Prawicę zmiana jest niewystarczająca, o czym my wiedzieliśmy od samego początku i mówiliśmy o tym bardzo głośno. A to znów wstrzymuje wypłatę środków z KPO. Nie da się zamydlić oczu Polakom i Europejczykom. Trzeba przeprowadzić taką zmianę w tym zdeformowanym wymiarze sprawiedliwości, żeby Polka czy Polak mieli identyczne prawo do obiektywnego sądu jak Francuz czy Francuzka. Niby czemu Polacy mają być gorsi od Francuzów? To jest ta długoterminowa perspektywa, poza opanowaniem inflacji, powstrzymaniem drożyzny, ustabilizowaniem cen energii czyli tym, co zrobimy natychmiast po wyborach. Jakie są dalsze plany działania PO? - Sobotnia konwencja w Radomiu była mocnym akcentem przygotowań do wyborów, przygotowań, które się toczą. Ona pokazała przede wszystkim, jaka jest siła tego środowiska. Kolejną sprawą jest akcja tysiąca spotkań. Chodzi o to, by być razem z wyborcami na placach, ulicach, debatach, piknikach; żeby wzmocnić relację między parlamentarzystami, radnymi a obywatelami. To się dzieje. Sobotnia konwencja nie zamyka tego procesu, bo ta akcja będzie kontynuowana. W sytuacji, gdy dodatkowe półtora miliona gospodarstw zostało pozbawionych dostępu do komercyjnych sieci telewizyjnych takich jak Polsat czy TVN i tak jak w PRL-u ma dostęp tylko i wyłącznie do telewizji rządowej, musimy dotrzeć do nich bezpośrednio. Mnie osobiście takie spotkania dają bardzo dużo satysfakcji i wyposażają w niezbędną wiedzę. A co ze współpracą z innymi partiami opozycyjnymi? - Parę dni temu odbyło się kolejne spotkanie przywódców partii opozycyjnych w senacie, gdzie wszyscy zgodzili się co do tego, że większość w senacie w przyszłych wyborach musi być utrzymana, a nawet też wzmocniona i że narzędziem do tego jest pakt senacki. Ja bym sobie życzył tego, żeby oprócz senackiego pojawił się pakt sejmowy. Żeby według tej wypróbowanej, dobrej metody została też stworzona jedna lista dla wszystkich demokratycznych ugrupowań opozycyjnych w stosunku do PiS. To dawałoby najlepszą szansę na to, by odsunąć PiS od władzy. To co obserwujemy to kolejne odsłony współpracy, które zbliżają do siebie stronnictwa opozycyjne. Mam nadzieję, że to będzie kontynuowane. Jedną z tych inicjatyw jest obywatelska kontrola wyborów. Bo te wybory mogą być nierówne i nieuczciwe, dlatego kontrola wyborów jest koniecznością. Zadaniem opozycji jest pełny monitoring przebiegu głosowania we wszystkich obwodowych komisjach wyborczych w kraju. Poza konwencjami i wystąpieniami w Polsce, jesteśmy też świeżo po szczycie NATO, w związku z którym dziś ma się odbyć posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Czego możemy spodziewać się po nim spodziewać? - Mam nadzieję, że pan prezydent Andrzej Duda zrobi to, czego nie zrobił przed wyjazdem do Madrytu, czyli przedstawi aktualny stan bezpieczeństwa narodowego. Najważniejsze są te informacje, które nie są zawarte w oficjalnych dokumentach. Po pierwsze chodzi o to, żebyśmy wiedzieli czy na terenie Polski dojdzie do wzmocnienia NATO-wskiej batalionowej grupy bojowej i przekształcenia jej w brygadę. Z oficjalnych dokumentów i deklaracji wiadomo, że tak ma się stać w krajach wschodniej flanki, ale nie wiadomo, w których i w jakim tempie. Sytuacja wyjściowa Polski przed szczytem była taka, że batalionowa grupa bojowa w Polsce liczyła nieco ponad tysiąc żołnierzy NATO-wskich. Istotne też jest to, żebyśmy wiedzieli jak będą przebiegały prace nad nowymi planami obronnymi, w jakim tempie i w jaki sposób będą one wypełniane treścią. Co w praktyce oznacza deklaracja NATO mówiącą o tym, że "Rosja jest najważniejszym i bezpośrednim zagrożeniem dla bezpieczeństwa Sojuszników oraz pokoju i stabilności w obszarze euroatlantyckim". - To przede wszystkim oznacza przełom w myśleniu Sojuszu o Rosji, ponieważ z chwilą rozpoczęcia pierwszego rozszerzenia NATO, Sojusz ustanowił relacje partnerskie z Rosją i trwał w przekonaniu, że można to partnerstwo kontynuować, chociaż szanse na to sukcesywnie się zmniejszały. Teraz NATO już wie, że przez bardzo długi czas partnerstwa z Rosją nie będzie i że w miejsce partnerstwa mamy do czynienia z konfrontacją. Dialog został zastąpiony przez groźbę użycia siły. Sojusz musi się przygotować do przeciwstawienia się zagrożeniu płynącemu z Kremla. Ten zapis nowej koncepcji strategicznej jest kierunkowskazem, według którego władze polityczne i wojskowe Sojuszu będą postępować przez najbliższe lata. To zasadnicza reorientacja. W nowej koncepcji strategicznej NATO pojawiła się też kwestia broni jądrowej. Mowa o tym, że "fundamentalnym celem zdolności nuklearnych" Sojuszu jest zachowanie pokoju i odstraszanie. Co musiałoby się stać, by "odstraszanie" zamieniło się w "używanie"? - Użycie broni jądrowej jest ostatecznością. NATO wychodzi z założenia, że jako pierwsze jej nie użyje. Sojusz dysponuje potencjałem, ale traktuje go jako element odstraszania, a obrony tylko w przypadku, gdyby samo zostało zaatakowane. Natomiast zmiana, która dokonała się w nowej koncepcji strategicznej dotyczy przejścia od aktywnego odstraszania do przygotowań obronnych. Mowa o takim rozmieszczeniu sił konwencjonalnych na wschodniej flance, które pozwoli na aktywną obronę, gdyby NATO zostało zaatakowane. Szefowie państw i rządów ustalili, że siły szybkiego reagowania będą zwiększone ponad siedmiokrotnie, z czterdziestu tysięcy do ponad trzystu tysięcy. Nie chodzi tylko o ich liczebność, ale także o zmianę modelu funkcjonowania, teraz będą one w wyższej gotowości bojowej. Jens Stoltenberg mówił podczas szczytu NATO, że Sojusznicy są przygotowani na długotrwałe wsparcie Ukrainy. Co to znaczy długotrwałe? Kolejne 4 miesiące? Rok? - NATO wspiera Ukrainę od 1997 roku, kiedy podpisało z nią kartę o specjalnym partnerstwie. Po 2014 roku, po pierwszej inwazji Rosji na Ukrainę ta współpraca została gwałtownie przyspieszona. Teraz został przyjęty kolejny pakiet pomocy, ale on jest najbardziej niejasną częścią postanowień ostatniego szczytu. Na razie znamy jego ogólne założenia. Potrzebujemy na ten temat więcej wiedzy. Sojusz nie chce angażować się w bezpośrednie wsparcie Ukrainy na polu walki, żeby nie dać się wciągnąć w tę wojnę, bo ona oznaczałaby III Wojnę Światową. Dla Kremla byłoby to pretekstem do ewentualnego uderzenia jądrowego, czym prezydent Putin straszy od 24. lutego. Natomiast poszczególne państwa angażują się indywidualnie i w porozumieniu. Czy istnieje szansa, że kiedyś do Sojuszu dołączy Ukraina? - Bardzo mocno w to wierzę. Uważam, że w 2008 roku, na szczycie NATO w Bukareszcie popełniono błąd. Zadeklarowano, że Ukraina może dołączyć do Sojuszu, a z drugiej strony nie przedstawiono żadnych narzędzi, które miałyby do tego doprowadzić. Została złożona obietnica, której Ukraińcy się uchwycili, ale nie został uruchomiony żaden mechanizm, który by tę obietnice urzeczywistnił. W sytuacji, w jakiej jest teraz Ukraina trzeba w pierwszej kolejności pomóc jej wygrać tę wojnę. Jeśli Ukraina nie zwycięży, to będzie oznaczało, że prezydent Putin nie tylko wygra, ale także przeprowadzi eksterminację narodu ukraińskiego. Słyszeliśmy o tym kilkukrotnie z propagandowych źródeł Kremla i potwierdzają to zbrodnie dokonane między innymi w Buczy, Irpieniu, czy ostatnio w Krzemieńczuku i Odessie. To są świadome, zbrodnicze działania reżimu Putina. Zachód musi zrobić wszystko, żeby Ukraina wygrała i wtedy układać z Ukrainą relacje wedle woli narodu ukraińskiego. Jak efekty tego szczytu wpłyną na Putina? Istnieje szansa, że agresja zacznie słabnąć? Czy bardziej prawdopodobne jest to, że te postanowienia sprowokują go np. do eskalacji wojny w Ukrainie? - Charakterystyczne jest miękkie podejście Putina do przyszłego członkostwa Szwecji i Finlandii w Sojuszu. Nie reagował z taką wściekłością na tę geopolityczną zmianę, jak reaguje np. na dozbrajanie Ukrainy. To jest charakterystyczne dlatego, że dla niego najważniejszą rzeczą jest podporządkowanie sobie Ukrainy i reintegracja jak największej części byłego Związku Sowieckiego, to jest jego cel strategiczny, to jest cel jego życia. Wielokrotnie mówiliśmy naszym sojusznikom i partnerom, że prezydent Putin do tego właśnie dąży. Co się stanie, jeśli Ukraina przegra? Jakie będą kolejne kroki Putina? - Ukraina nie przegra. To niemożliwe, żeby tak liczny i zdeterminowany naród dał się wziąć w okowy. Natomiast pytanie w jakim stanie Ukraina wyjdzie z tej wojny. Będziemy konsekwentnie podtrzymywać stanowisko, że wszystkie okupowane przez Rosję tereny począwszy od Krymu przez Donbas, a skończywszy na obwodzie chersońskim to terytorium Ukrainy. Społeczność międzynarodową w tym zakresie nie może zrobić kroku w tył i zgodzić się na prawnomiędzynarodowe uznanie zabrania tych terytoriów przez Federację Rosyjską. Ale w tej chwili pod okupacją rosyjską jest już dwadzieścia procent terytorium Ukrainy. A pozostała jej część jest zdewastowana. Ukraińcy sami nie poradzą sobie z odbudową kraju, muszą otrzymać wsparcie. Co powinien zrobić Zachód? - Psim obowiązkiem całego Zachodu jest stworzenie nowego planu Marshalla dla Ukrainy. Te środki muszą być dobrze skoordynowane, nie mogą być rozproszone. Natomiast po stronie ukraińskiej muszą być rozdzielane w taki sposób, by nie doszło do posądzenia o to, że trafią w nieodpowiednie ręce. To jest wielkie wyzwanie dla obydwu stron. Dla Zachodu, żeby skonsolidować tak szeroką pomoc, a dla rządu ukraińskiego, żeby dobrze tymi środkami gospodarować.