Patrząc na sondaże, komentarze po debatach i biorąc pod uwagę nastroje społeczne, nikt już chyba nie ma wątpliwości, że Prawo i Sprawiedliwość odniesie wyborczy sukces. Partia Jarosława Kaczyńskiego od tygodni konsekwentnie utrzymuje się na pozycji lidera. Platforma Obywatelska, co prawda kurczowo trzyma się drugiego miejsca, ale od faworyta dzieli ją kilkunastoprocentowa przepaść. - To jest taka kampania, w której w zasadzie wszyscy są zgodni w przewidywaniach, jak się ona zakończy - komentuje w rozmowie z Interią prof. Wojciech Cwalina, zajmujący się psychologią marketingu politycznego. PiS wygra, PO przegra, ale powyborcza układanka może nie być już taka prosta. W tych wyborach nie jest najważniejsze to, kto zdobędzie więcej głosów, ale jak one się rozłożą. PiS w koalicji ze Zjednoczoną Prawicą, walczy o wynik, który zapewni mu niemniej niż 231 mandatów w Sejmie, czyli samodzielne rządy (231 to większość absolutna w 460-osobowej izbie). PO, pogodzona z drugim miejscem, robi wszystko, by nie dopuścić do całkowitego sukcesu PiS. Zwłaszcza, że sondaże nie dają na razie klarownej odpowiedzi. Dwaj najwięksi i najbardziej ze sobą skłóceni gracze, w ostatnim tygodniu przed wyborami, robią wiele, by zaszkodzić przeciwnikowi. Na tym etapie, wszystkie chwyty są dozwolone. Na celowniku znalazł się miękki elektorat. Przywoływanie demonów Jak go przekonać? Odpowiedź jest prosta: postraszyć rywalem. - Straszenie jest nieodłącznym elementem kampanii, bo to bardzo perswazyjna metoda. Zawsze jest tak, że ludzie bardziej boją się tego, że potem mogą coś stracić, że ktoś może im coś zabrać, niż obietnic - wyjaśnia dr Sergiusz Trzeciak, ekspert ds. marketingu politycznego i autor książki "Drzewo kampanii wyborczej, czyli jak wygrać wybory". Taktyka oparta na strachu i lękach nie jest żadną nowością w polskiej polityce. Od lat jest wykorzystywana przed wyborami na wszystkich szczeblach. - To gra na emocjach, a jak wiadomo emocje są jednym z podstawowych motywów, którym kierują się wyborcy - mówi w rozmowie z Interią dr Bartłomiej Biskup, politolog z UW. - "Postrasz, potem powiedz, że obronisz, a na końcu obiecaj korzyści, to wtedy będą Cię wszyscy kochać i będziesz miał ich sumienia i umysły" mawiał słynny spin doktor George’a Busha juniora, Carl Rove - wyjaśnia na czym polega mechanizm straszenia Wiesław Gałązka, specjalista ds. wizerunku z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej (DSW). Zgodnie z tą zasadą PiS odmalowuje upadek Polski, która nastąpi, jeśli PO nie zostanie odsunięte od władzy. Z kolei PO straszy powrotem IV RP, republiką wyznaniową, destrukcyjnymi rządami Jarosława Kaczyńskiego i Antonim Macierewiczem, przedstawianym jako polityk niezrównoważony, wszędzie węszący podstęp i opierający swoje sądy na teoriach spiskowych. W poprzednich latach taktyka straszenia okazała się skuteczna. Dzięki niej Platforma wygrała wybory parlamentarne w 2007 r, i powtórzyła sukces w 2011 r. Tym razem, wykorzystanie przez PO starej metody dziwi ekspertów. - PiS straszy Platformą i to od dłuższego czasu; mówi, że PO pogrąża Polskę, która jest w ruinie. Natomiast PO nieudolnie próbuje odbijać tą piłkę strasząc Macierewiczem, Kaczyńskim. Tylko, że te lęki przed IV RP w wykonaniu Platformy są nieskuteczne, bo ci, którzy mogą dzisiaj już głosować, 8 lat temu byli dziećmi, i u nich PiS nie wzbudza żadnego lęku - wyjaśnia Gałązka. W pomyślność stosowania tej metody nie wierzy też dr Bartłomiej Biskup. - Straszenie PiS jest już passe. Już wybory prezydenckie pokazały, że nie daje to takich skutków, jakby straszący chciał. Dziwię się Platformie, że przyjęła taką strategię - uważa politolog z UW. Uruchamianie lęków Ale w tej kampanii pojawił się jeszcze inny "straszak", który znacznie bardziej oddziałuje na wyobraźnię wyborcy niż wzajemne oskarżenia PiS i PO. Z chwilą dotarcia do granicy Europy kilkunastu tysięcy uchodźców, partie zaczęły wykorzystywać chaos informacyjny do osiągania własnych celów. Temat szybko zagospodarowało Prawo i Sprawiedliwość, które uczyniło z niego okazję do punktowania rządu i PO. W dużo gorszym położeniu znalazła się Platforma, która musi lawirować między prowadzeniem kampanii wyborczej a uczestniczeniem w negocjacjach z unijnymi partnerami i podejmowaniem decyzji. - Lęk przed uchodźcami i ich przyjmowaniem jest czymś naturalnym, dlatego nic dziwnego, że politycy zwłaszcza ci, którzy są przeciwko, rozgrywają sprawę na poziomie lęku. Lęk uruchomiony zawsze jest silnym mechanizmem - tłumaczy prof. Wojciech Cwalina. Strach zdominował także kampanie mniejszych ugrupowań. W formułowaniu przekazu najdalej posunęła się partia KORWiN, która mówi o rozpoczęciu "inwazji" i "hordach nielegalnych imigrantów, którzy wdzierają się do Europy i zagrażają naszej kulturze, tradycji i wartościom". - KORWiN to specyficzna partia zbudowana na czarno-białych komunikatach, więc straszenie do niej pasuje. Ale nie sądzę, żeby powiększyła jakoś specjalnie swój elektorat. Wszyscy się przyzwyczaili, że Janusz Korwin-Mikke straszy. On gra o wszystko: o wejście albo nie wejście. Takiej partii na pewno łatwiej jest przekazywać skrajne komunikaty niż bardziej stonowane - ocenia dr Bartłomiej Biskup. Według politologa z UW straszenie uchodźcami zostało wykorzystane przez partie i miało szansę powodzenia również dlatego, że taką narrację przyjęły tabloidy. - To tak jak straszyli kiedyś, że wieloryb płynął Wisłą do góry i mógł rozwalić tamę. Na takiej zasadzie też część ludzi się przejęła - dodaje. Uciekanie od niewygodnych tematów Zdaniem ekspertów, wykorzystanie przez partie taktyki straszenia i wzajemnych ataków, może być próbą ucieczki od niewygodnych tematów, które pojawiają się na bieżąco. - W dużej mierze to dzień narzuca tematy politykom. Mieliśmy kontrakt z górnikami, elektrownie atomowe, kwestie związane z płcią itd. Sami główni gracze owszem starają się pewne swoje tematy kreować, czy sami je wrzucać, ale nie znajdują one większego oddźwięku. To co dzieje się w bieżącej polityce, to co jest relacjonowane przez media, wymusza reaktywność na politykach - wyjaśnia prof. Cwalina. Z kolei dr Bartłomiej Biskup jest zdania, że taktyka straszenia pozwala odwrócić uwagę od braku argumentów. - Tematów merytorycznych coraz mniej, a coraz więcej jest takich emocjonalnych. Postawienie na straszenie może oznaczać jakąś ucieczkę - komentuje ekspert z UW. Wymiana ciosów W ostatnich dniach przed wyborami, partie budują przekaz na negatywnych komunikatach. - To jest nieuchronny element kampanii wyborczej. Kampania negatywna jest czymś normalnym. Jeżeli porównujemy polskie kampanie do amerykańskich, to ta kampania negatywna wcale nie jest tak brutalna jak mogłoby się wydawać - wyjaśnia dr Sergiusz Trzeciak. Taka forma walki o głosy wyborców sprawdza się najlepiej w przypadku silnej polaryzacji. - Ona w momencie ogniskuje się na dwóch głównych ugrupowaniach. Pozostałe pozostają niejako w cieniu. Przekaz jest bardzo prosty: jeśli nie chcesz PiS-u głosuj na Platformę, jeśli nie chcesz Platformy głosuj na PiS. W tym sensie na kampanii negatywnej zyskują główne ugrupowania - mówi ekspert. Kampania negatywna wiąże się ze zdecydowaną wymianą ciosów między rywalami. Liczy się refleks i szybkie odbicie. - W ostatnich spotach PO i PiS-u widać reakcję jednego ugrupowania na kampanię drugiego. One są sprężone - wskazuje dr Trzeciak. Kto się na to złapie? Takie działanie przynosi skutki, gdy jest wymierzone w wyborców, którzy nie żyją na co dzień polityką. Ma działać na nich mobilizująco. - Kampania negatywna jest skuteczna bo częste wywoływanie zagrożenia i niebezpieczeństwa powoduje rozbudzenie emocji. I o to w tym wszystkich chodzi, żeby rozbudzić emocje, żeby ludzie poszli do wyborów - podsumowuje w rozmowie z Interią dr Trzeciak.