"Krzyż smoleński niech trafi do kościoła Św. Anny. Przed pałacem powinna go zastąpić tablica" - powiedział "Rzeczpospolitej" Kaczyński. W miejscu, gdzie stał krzyż, powinna zostać umieszczona tablica upamiętniająca ten krzyż. Lekko podniesiona, ale nie kolidująca z pomnikiem Poniatowskiego. Zaś dla "okazałego", jak określa prezes PiS, pomnika jest miejsce przed kościołem karmelickim, usytuowanym niedaleko pałacu prezydenckiego. Pytany o najbliższą przyszłość swojej partii i wynik przyszłorocznych wyborów parlamentarnych, Jarosław Kaczyński wyraźnie zaznacza, że PiS chce te wybory wygrać. Szansa jest duża, bo zmniejszył się dystans dzielący to ugrupowanie od PO. Ale jednym z niezbędnych warunków osiągnięcia sukcesu jest "uporządkowanie partii". Przypomniał, że gdy w marcu został wybrany na prezesa partii, kwestionował to Paweł Poncyljusz. "Jak może funkcjonować partia, która wybiera przewodniczącego miażdżącą większością głosów i zaraz zaczyna się wysyłanie go do Sulejówka?" - mówił. Odniósł się także do szefowej swojej kampanii prezydenckiej Joanny Kluzik-Rostkowskiej. "Kluzik-Rostkowska (...) próbuje usiąść okrakiem na barykadzie i to w sprawie prostej, gdzie nie trzeba ofiar moralnych czy wręcz samoośmieszenia. Nie jest w stanie przyjąć, że ja, mówiąc o odpowiedzialności tego rządu moralnej i politycznej za katastrofę smoleńską, nie mówiłem o prokuraturze. Że są to dwie oddzielne sprawy" - powiedział. "Warunkiem bycia w naszej partii jest przyjęcie normalnych reguł demokracji jako obowiązujących i postulat, że trzeba wprowadzić je w Polsce" - akcentuje Kaczyński. "I w każdym normalnym demokratycznym kraju po tym, co się stało - polityce antyprezydenckiej, tanim populizmie, i tym, co się stało po wyborach, czyli lokajstwie wobec Moskwy, jak to celnie określił Ryszard Legutko - rząd musiałby upaść. A ci ludzie zniknąć ze sceny politycznej" - dodał. Pytany, czy w jego partii jest jeszcze miejsce dla liberałów, prezes PiS powiedział, że "nikogo nie wypycha, ale też nikogo nie będzie prosił". Prezes PiS ujawnia też, że krytyczna ocena kampanii prezydenckiej, jaką przedstawił niedawno Zbigniew Ziobro, została wystawiona na jego osobiste polecenie. Motywuje to tym, że "wybory można było wygrać, a na pewno mieć lepszy wynik". Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego polski rekord, czyli 2 mln zebranych podpisów, nie został należycie wykorzystany. To był wielki ruch i jego potencjał mógł zostać lepiej użyty w tej kampanii. Zapytany, czy nie myśli, wzorem Donalda Tuska, który zapowiedział za cztery lata ustąpienie z funkcji szefa swojej partii, o podobnym kroku, Jarosław Kaczyński odpowiada: "Tusk jest ostatnim człowiekiem, na którym chciałbym się wzorować. Nie wiem, co będzie za cztery lata. Nikt z nas nie wie. Miałem bardzo wiele planów z bratem na dalsze życie. Ale mój brat nagle odszedł, więc nie ma sensu tego rodzaju planowanie". Wczoraj Jarosław Kaczyński, pytany przez PAP, jaką widzi rolę w partii dla polityków, którzy odpowiadali za jego kampanię prezydencką: Joanny Kluzik-Rostkowskiej, Pawła Poncyljusza i Elżbiety Jakubiak powiedział: "To jest tak, że rola każdej osoby w partii zależy od jej własnych decyzji, to jest kwestia zaangażowania, pracy i lojalności. Lojalność jest bezwzględnie potrzebna w partii, partia to jest zespół politycznych przyjaciół, a więc ludzi, którzy są wobec siebie lojalni. Jeżeli będą lojalni i będą pracować, to ta rola może być duża, bo mają znaczne zalety. Natomiast nie mają monopolu na rację i z tego muszą sobie zdać sprawę, jako że analiza wyników wyborów pokazuje, że było troszkę inaczej, niż oni sądzili".