Kaczyński rzuca wyzwanie
Lech Kaczyński ponownie wezwał prowadzącego w sondażach Donalda Tuska do jak najszybszej wspólnej debaty wyborczej.
Jego zdaniem, taka debata powinna się odbyć jeszcze przed wyborami parlamentarnymi, w przyszłym tygodniu. - Nasi rodacy mają prawo wiedzieć, kto reprezentuje jaki interes, kto na nim zyska, a kto straci - powiedział Kaczyński. Dodał, że Polki i Polacy mają prawo wiedzieć, kto jakie wartości reprezentuje.
W piątek szef kampanii Tuska Jacek Protasiewicz powiedział, że kandydat PO nie uchyla się od debaty prezydenckiej i weźmie w niej udział w najbliższym możliwym terminie, czyli w dzień po wyborach parlamentarnych, w poniedziałek 26 września. Prawo i Sprawiedliwość uważa, że to za późno.
- Moje zobowiązania wobec wyborców powodują, że ustaliliśmy to, co jest możliwe: 26 września odbędzie się pierwsza z kilku debat z Lechem Kaczyńskim - powiedział Tusk w sobotę w TVN24. Dodał, że prowadząc kampanię nie mówi źle o swoich konkurentach. - Będę się starał być konsekwentny w tej sprawie - podkreślił.
Tusk powiedział, że żałuje, iż PiS stara się "tak dużo czasu w swojej kampanii poświęcać na atakowanie Platformy". - Uważam, że robią błąd. Ale każdy bierze odpowiedzialność za własną kampanię - dodał.
Według kandydata PiS na prezydenta, on i jego lider PO reprezentują dwa różne modele państwa: Kaczyński państwo solidarne, troszczące się o każdego obywatela, a Tusk - państwo liberalne.
Po wygłoszeniu oświadczenia, Kaczyński wyszedł z sali, dalszą część konferencji prowadził szef klubu parlamentarnego PiS Ludwik Dorn. Przekonywał, że debata przeprowadzona jak najszybciej leży w interesie wyborców, a nie poszczególnych partii politycznych. - Nikt nie wie przed debatą, czy się ona zakończy, ale na pewno wygrają na niej wyborcy - mówił. Jak dodał, liczy na to, że Donald Tusk, jako człowiek, który "w czasach komunistycznych podobnie jak ludzie Prawa i Sprawiedliwości walczył o demokrację, wolność i świadomy wybór" odpowie pozytywnie na apel Kaczyńskiego. - Jeżeli odpowiedź będzie negatywna - to, moim zdaniem, ocena należy do wyborców - dodał.
Dorn wymienił pięć pytań, na które jego zdaniem należałoby odpowiedzieć w debacie, zaznaczając, że kieruje je do liderów wszystkich partii politycznych startujących w wyborach.
Pytał, czy - zdaniem konkurencyjnych ugrupowań - bogaci powinni płacić wyższe podatki niż niezamożni; czy utrzymać bezpłatne dzienne studia wyższe; czy przeprowadzić lustrację majątkową polityków, wprowadzić konfiskatę mienia aferzystów i powołać Urząd Antykorupcyjny; czy nałożyć na państwo obowiązek dożywiania dzieci z biednych rodzin i wreszcie czy rząd powinien zagwarantować, że nie wzrosną podatki na żywność i leki.
- To są proste bieżące pytania, na które trzeba będzie odpowiedzieć zaraz po wyborach - powiedział. PiS na każde z nich odpowiada twierdząco.
Dziennikarze chcieli jeszcze porozmawiać z Kaczyńskim, jednak Dorn twierdził, że - zgodnie z uzgodnioną formułą - kandydat miał jedynie wygłosić oświadczenie, a do odpowiedzi na pytania wystarczy "jego (Dorna) skromna osoba". Ostatecznie jednak Kaczyński wrócił do sali konferencyjnej. Pytany o komentarz do sondażu prezydenckiego zamieszczonego w sobotniej Rzeczpospolitej (Donald Tusk - 51 proc. głosów, Lech Kaczyński - 27 proc. Marek Borowski i Andrzej Lepper po 7 proc. - red.) powiedział, że liczy na drugą turę wyborów.
Dorn na to samo pytanie odparł, że tuż przed wyborami parlamentarnymi w 2001 roku poparcie dla SLD sięgało 51 proc., podczas gdy ostatecznie na Sojusz zagłosowało 41 proc. wyborców.
Dziennikarze pytali też Dorna, komu będzie kibicować PiS w niedzielnych wyborach parlamentarnych w Niemczech. Jego zdaniem, "każdy odpowiedzialny polski polityk powinien raczej upatrywać interes Polski w układach międzynarodowych w zwycięstwie Angeli Merkel". Skrytykował politykę prowadzoną przez kanclerza Gerharda Schroedera, głównie za doprowadzenie do podpisania umowy o gazociągu pod dniem Bałtyku "wbrew polskim interesom i przy pominięciu Polski".
INTERIA.PL/PAP