- Jeśli takie podstawy zajdą i oskarżony nie będzie stawiał się bez usprawiedliwienia, to takie czynności mogą być podjęte - powiedziała sędzia Małgorzata Demianiuk-Dzik. Doręczenie wezwania na środę dla Kaczyńskiego sąd uznał za nieskuteczne; sąd wyśle mu osobiste wezwanie. W środę Kaczyński nie stawił się na pierwszej rozprawie jako oskarżony w procesie, w którym grozi mu nawet do roku więzienia. Do sądu nadeszło faksem jego pismo z 17 listopada z "usprawiedliwieniem nieobecności". Kaczyński prosił o "zniesienie terminu" 23 listopada z argumentacją, że nie został wezwany prawidłowo, bo wezwanie nadeszło na adres kancelarii jego obrońcy, a nie na jego adres domowy; tego dnia zaś wypełnia on obowiązki jako prezes partii. 18 listopada sąd zarządził spytanie adwokata, na jakiej podstawie we wrześniu obrońca ten wskazał jako adres do doręczeń właśnie adres swej gdańskiej kancelarii. Wcześniej tego adresu strona oskarżona nie kwestionowała, a korespondencje odbierano. Obrońca mec. Bogusław Kosmus odpisał sądowi, że z jego kancelarii korespondencja trafia do siedziby PiS. Wezwanie także tam trafiło; adwokat przypomniał pracownikowi biura partii o środowym terminie, ale pracownik nie przekazał tej informacji. W tej sytuacji sąd wysłał woźnego do siedziby PiS z wezwaniem oraz z pytaniem, czemu Kaczyński nie mógł zmienić terminu swej podróży służbowej z 23 listopada. Tylko terminy posiedzeń Sejmu sąd będzie uznawał za usprawiedliwioną nieobecność. - Obowiązkiem jest stawić się na wezwanie sądu - pisał sąd. Mec. Kosmus odpisał, że bezpośrednio nie informował oskarżonego o terminach rozpraw, a tylko za pośrednictwem pracowników biura partii. Adwokat Kaczmarka mec. Wojciech Brochwicz wniósł o przymusowe doprowadzenie oskarżonego na następną rozprawę w celu "przerwania tej jawnej drwiny z wymiaru sprawiedliwości". Inny adwokat mec. Mieczysław Hebel zwrócił sądowi uwagę, że tego dnia oskarżony ma "ważne sprawy partyjne w Nowym Sączu". - Ta zabawa, którą pan Kaczyński wyprawia z sądem, jest dość obrzydliwa - mówił trzeci adwokat mec. Krzysztof Stępiński. Zarzucił mec. Kosmusowi, że umożliwia Kaczyńskiemu "gierki z sądem" i chciał, by zawiadomić o tym radę adwokacką. Zażądał także, by na wokandzie widniał - jak w każdym innym procesie karnym - zwrot "oskarżony Jarosław Kaczyński", a nie tylko samo jego imię i nazwisko. Mec. Kosmus odparł, że skoro nie udało się w ciągu 7 dni doręczyć wezwania, nie ma podstawy, aby nie odroczyć rozprawy, bo nieobecność oskarżonego jest usprawiedliwiona. - Wypraszam sobie insynuację, że to jakaś gra - dodał. Ocenił wniosek o doprowadzenie jako bezzasadny, bo policja musiałaby najpierw zatrzymać posła, do czego potrzebne jest odrębne uchylenie jego immunitetu. Wtedy Brochwicz wystąpił do sądu, by zwrócił się do marszałka Sejmu o uchylenie immunitetu Kaczyńskiego "w związku z koniecznością doprowadzenia". Niestawiennictwo nie tamuje rozprawy - dodał Kosmus, sprzeciwiając się takiemu wnioskowi. Sędzia powiedziała, że nie jest potrzebna osobna zgoda Sejmu na uchylenie immunitetu, bo zrzeczenie się immunitetu przez lidera PiS wystarcza, by go ewentualnie doprowadzić. Kaczmarek wniósł o to, by cały proces był jawny. Agent-śpioch Sprawa dotyczy wypowiedzi prezesa PiS z 2008 r., że Kaczmarek "to był po prostu człowiek drugiej strony, jak to niektórzy nazywają - taki śpioch". - To jest nawiązanie do agenta śpiocha. Ktoś przez wiele lat nie wypełniał swojej funkcji, potem dostaje sygnał i zaczyna pracować jako agent - dodał J. Kaczyński. - Otóż on rzeczywiście bardzo zręcznie się wkupił w łaski naszego środowiska, parę rzeczywistych spraw załatwił, bo to bardzo sprawny i inteligentny człowiek, a następnie zaczął różnych układów bronić i dzięki temu różne śledztwa nagle się okazywały niemożliwe, choćby to paliwowe - mówił b. premier. W prywatnym akcie oskarżenia Kaczmarek zarzucił Kaczyńskiemu, że pomówił go w mediach o właściwości, które "mogą poniżyć go w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danej działalności". Artykuł 212 par. 2 Kodeksu karnego przewiduje za taki czyn grzywnę, karę ograniczenia wolności albo do roku więzienia. Zgodnie z nim nie popełnia przestępstwa ten, kto "rozgłasza prawdziwy zarzut dotyczący postępowania osoby pełniącej funkcję publiczną lub służący obronie społecznie uzasadnionego interesu". - Wszystko podtrzymuję - mówił Kaczyński, gdy w 2009 r. zrzekł się immunitetu poselskiego do tej sprawy. Zapowiedział wtedy, że jako oskarżony zamierza skorzystać z prawa przedstawienia sądowi "informacji, które mają charakter ściśle tajny". Długa historia Sprawa ma już swą historię. Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia, dokąd w sierpniu 2008 r. wpłynął akt oskarżenia, uznał, że sprawą ma się zająć sąd dla m.st. Warszawy. Ten wystąpił do Sądu Apelacyjnego o przekazanie jej Sądowi Okręgowemu, czego SA odmówił. Kolejny sędzia w styczniu 2011 r. umorzył sprawę ze względu na "brak znamion czynu zabronionego". Decyzję tę uchylono na wniosek Kaczmarka. Nowy sędzia Maciej Jabłoński skierował Kaczyńskiego na badania psychiatryczne, co lider PiS uznał za "skandal". Pod koniec czerwca br. SR - na wniosek obrony - wyłączył Jabłońskiego ze sprawy. Nowy sędzia odwołał zaplanowane na lipiec badania Kaczyńskiego i wystąpił do SA o przekazanie sprawy do SO - czego w lipcu br. SA ponownie odmówił. We wrześniu na tzw. posiedzeniu pojednawczym, które jest obligatoryjne przy procesie o pomówienie, w Sądzie Rejonowym dla m. st. Warszawy nie stawił się ani Kaczyński (nie miał takiego obowiązku - red.), ani jego adwokat. Sąd wyznaczył wtedy na 23 listopada termin pierwszej merytorycznej rozprawy. Kaczmarek mówił, że wciąż nie wyklucza pojednania, warunkiem byłoby jednak przeproszenie go przez Kaczyńskiego, co ten wykluczał. Karalność czynu zarzucanego Kaczyńskiemu przez Kaczmarka przedawnia się w 2013 r. Kaczmarek obawia się, że przedawnienie może nastąpić. Trwa już cywilny proces wytoczony przez Kaczmarka za te same słowa prezesowi PiS (na wniosek pozwanego jest on niejawny). Kaczmarek żąda przeprosin "za postawienie nieprawdziwych zarzutów, że tkwi w układzie, utrudnia śledztwa prowadzone przez organy ścigania" oraz za "znieważające nazwanie go agentem śpiochem". Prezes PiS miałby też wpłacić 10 tys. zł na Caritas. Pozwany wnosi o oddalenie pozwu. By nie przegrać procesu o ochronę dóbr osobistych, pozwany musi dowieść prawdziwości swych twierdzeń bądź przynajmniej wykazać, że nie działał bezprawnie, bo stał za nim interes publiczny. W procesie karnym to strona oskarżająca musi przedstawić dowody winy podsądnego. Kaczmarka odwołano na wniosek premiera Kaczyńskiego z funkcji szefa MSWiA w sierpniu 2007 r., bo "znalazł się w kręgu podejrzenia" w sprawie przecieku z akcji CBA w resorcie rolnictwa. ABW zatrzymała go w sierpniu 2007 r., razem z b. szefem policji Konradem Kornatowskim i ówczesnym szefem PZU Jaromirem Netzlem. Miał zarzut zatajenia spotkania z Ryszardem Krauzem w hotelu Marriott w lipcu 2007 r. i utrudniania śledztwa w sprawie przecieku z akcji CBA. Śledztwa w sprawie fałszywych zeznań Kaczmarka i samego przecieku z akcji CBA umorzono ostatecznie w 2009 r. Jeszcze w 2007 r. sąd uznał za bezpodstawne zatrzymanie Kaczmarka, który na drodze sądowej żąda za to od państwa wielomilionowego odszkodowania.