"Liczę na aktywizację polskiego środowiska naukowego i to już następuje" - powiedział Kaczyński po posiedzeniu zespołu. Argumentował, że "wielu wybitnych polskich naukowców publicznie stwierdza, że to, co głosi na podstawie badań prof. Binienda to jest prawda". Jak ocenił prezes PiS, "cała bajka o brzozie jest nieprawdą". "Wszystko było inaczej. Polskie społeczeństwo i międzynarodowa opinia publiczna były w sposób wyjątkowo cyniczny i bezczelny oszukiwane" - uważa Kaczyński. Jak dodał, "nie za długo przyjdzie czas na bardzo spektakularne przedstawienie kolejnych informacji, kolejnych wyników badań, a później na wnioski, które pewnie będą smutne". Na posiedzeniu zespołu prof. Wiesław Binienda, kierownik Wydziału Inżynierii Cywilnej na uniwersytecie w Akron w Ohio po raz kolejny przedstawił wyniki swoich badań dotyczących katastrofy smoleńskiej. "W żadnym przypadku, do tej pory takiego nie znalazłem, w którym drzewo byłoby w stanie urwać skrzydło. We wszystkich sytuacjach krawędź przednia skrzydła jest zniszczona na długości 60-80 cm, a drzewo jest przecięte przez dźwigary skrzydła" - dowodził Binienda. Binienda badał również ułożenie poszczególnych części samolotu na miejscu katastrofy, w tym sufitu i podłogi. "Najpierw musiał być wybuch i musiał on nastąpić w powietrzu, żeby ściany mogły się otworzyć na zewnątrz. dopiero później upadł całym ciężarem na ziemię i przygniótł sufit i ściany" - uważa. "Naukowcy w Polsce mówili jasno po moich prezentacjach, że drzewo ani błąd pilota nie powinny być brane pod uwagę w katastrofie tego samolotu" - powiedział Binienda. Pytany, czy ktoś naukowo podważył wyniki jego analiz, Binienda podkreślił, że "nie ma żadnego modelu, który by pokazał inną sytuację, inne wyniki". "Gdyby ktoś przeprowadził taką analizę, nie mógłby dostać innych wyników, bo musiałby pracować w innej przestrzeni fizycznej i matematycznej" - uważa ekspert. Komisja badająca katastrofę smoleńską, którą kierował ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller zaprezentowała swój raport w lipcu ub.r. Zgodnie z jej ustaleniami, załoga Tu-154M chciała wykonać jedynie próbne podejście do lotniska w Smoleńsku, nie wykonała jednak automatycznego odejścia m.in. z powodu braków w jej wyszkoleniu w 36. specpułku; były też nieprawidłowości w pracy rosyjskich kontrolerów i w wyposażeniu lotniska. Według komisji nie było bezpośrednich zewnętrznych nacisków na załogę, by lądowała w Smoleńsku; dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik w końcowej fazie lotu był w kokpicie Tu-154M, nie ingerował jednak w działanie kapitana ani załogi. Odnosząc się do kwestii uderzenia samolotu o brzozę Miller mówił wówczas, że czym innym jest uderzanie brzozą o samolot, a czym innym zderzenie pędzącej maszyny z drzewem. Przypomniał, że brzoza nie była pierwszą przeszkodą, którą napotkał samolot. "Pierwsze przeszkody czyniły na tyle nieznaczące szkody w poszyciu samolotu, że nie prowadziło to do zmiany trajektorii lotu, co nie oznacza, że nie pozostawiało żadnych śladów na torze przelotu samolotu" - zaznaczył Miller.