Kazimierz Czekaj jest lokalnym działaczem PO, społecznikiem i gorliwym propagatorem regionalnych wyrobów spożywczych. Od niedawna przewodzi Radzie ds. Produktów Tradycyjnych przy Małopolskim Urzędzie Marszałkowskim. Kaczki miały promować trzeci już Małopolski Festiwal Smaku, odbywający się na krakowskim Kazimierzu. Cel został osiągnięty - o festiwalu zrobiło się rzeczywiście głośno. Pieczone kaczory zostały ulepione ze specjalnego pieczywa dekoracyjnego i są niejadalne. Jednak przedstawiciele krakowskiego PiS na sam widok dostali niestrawności. Zbigniew Owczarski, wicemarszałek Małopolski z ramienia tej partii powiedział "Gazecie Wyborczej", że postępek Czekaja jednoznacznie kojarzy ze zbliżającymi się wyborami samorządowymi, a jego wypieki są elementem kampanii wyborczej PO. PiS zbada, czy Czekaj zaprezentował chlebowe kaczki prywatnie, jako piekarz, czy jako przewodniczący Rady ds. Produktów Tradycyjnych. Istnieje bowiem zasadne podejrzenie, że radny PO wykorzystuje publicznie swoje stanowisko do celów politycznych, co, jak powiedział wicemarszałek Małopolski, "jest niedopuszczalne". Kazimierz Czekaj w rozmowie z INTERIA.PL tłumaczy, że kaczki zostały upieczone tylko dla celów marketingowych. - Te pańskie kaczki pachną prowokacją... - Ja tego nie mogę zrozumieć. Poprzednim razem upiekłem smoka wawelskiego i miasto się nie oburzało i nikt nie miał do mnie pretensji. Dwa lata temu był to kościół Mariacki i było spokojnie. Nie wiem skąd to zamieszanie. Chodziło głównie o marketing, aby jak największa rzesza ludzi odwiedziła wspaniałą, wyjątkową i jedyną w swoim rodzaju imprezę jaką jest Małopolski Festiwal Smaku. I to się udało, bo dodrukowano 7 tys. kuponów. Myśmy przygotowali tylko 6 tys. kuponów, bo nie liczyliśmy, że frekwencja będzie tak duża. - PiS uważa ten żart za niesmaczny. - To już jest kwestia oceny. Kaczki upiekł mój szef produkcji i pierwowzorem był, czy ktoś chce wierzyć, czy nie, Kaczor Donald - zabawka jego dziecka. Nie słyszałem, żeby Donald Tusk miał o to jakieś pretensje. Kaczek jest zresztą więcej, chyba osiem, przy czym dwie były większe, naturalnej wielkości, takie jakie fruwają koło mojej piekarni w Zabierzowie. - Nie boi się pan że do pańskich drzwi zapuka prokurator? - Sam jestem niedoszłym prokuratorem - zdawałem egzamin prokuratorski. Nie sądzę, żeby prokurator mnie nachodził. Nie było moim zamiarem obrażenie nikogo... Zresztą, Boże drogi, czy z powodu ulepienia kaczek miałaby do mnie pukać prokuratura? Gdzie tu jakaś podstawa prawna? Natomiast jeśli chodzi o pomysł odwołania mnie z funkcji szefa Rady Produktów Tradycyjnych - chociaż nie do końca wierzę, by do tego doszło - to z całą ochotą oddam to stanowisko, ponieważ jest to funkcja społeczna, ogromnie absorbująca. - Co stanie się z kaczkami? - Trudno powiedzieć. Szkoda się ich pozbywać skoro zrobiły taki ferment. Na razie stoją na moim biurku. - Może wystawi je pan na aukcji? - Być może. - A może lepiej je zniszczyć, żeby nie stanowiły dowodu w sprawie? - Jako corpus delicti? Nie, bo przecież rozumując w ten sposób, musielibyśmy poprosić odpowiednie służby o ustrzelenie wszystkiego, co fruwa.