Według Kaczmarka, który w 2006 r. zlecił sporządzenie "białej księgi błędów" popełnionych w śledztwie, prokuratorzy z Olsztyna stwierdzili ich kilkadziesiąt - w tym tak podstawowe jak niezabezpieczenie dowodów rzeczowych. - Ślady kryminalistyczne zabezpieczone przez policję po zbrodni, w 2001 r., przekazano do zbadania dopiero w lutym 2006 r. Policjanci przechowywali też inne dowody - mówił. Spytany przez posła Pawła Olszewskiego (PO), czy nie uważa, że osoby odpowiedzialne za tę "tragedię" nie powinny dziś pracować w prokuraturze, uchylił się od odpowiedzi i dodał, że zna inne osoby, które pracują dziś w prokuraturze, a w przeszłości dopuszczały się łamania prawa. Nie rozwinął tej wypowiedzi. Kaczmarek przedstawił się komisji jako specjalista w dziedzinie zwalczania porwań dla okupu, o czym napisał kilka prac naukowych. Jak ocenił, sprawa Olewnika "wymyka się teorii", bowiem charakterystyczne dla takich przestępstw jest minimalizowanie przez sprawców ryzyka, a więc jak najkrótszy okres przetrzymywania i maksymalizacja zysków. - Tutaj żądana przez sprawców kwota 300 tysięcy dolarów czy euro okupu była niewspółmiernie niska do możliwości rodziny, jak również czas przetrzymywania porwanego - zwykle to jest 2-14 dni, a tutaj liczy się go w latach - zauważył Kaczmarek. Ujawnił też, że kilka lat temu służby państwowe rozważały produkowanie sfałszowanych banknotów, które byłyby używane do operacji kontrolowanego przekazywania okupów bandytom - właśnie w celu minimalizowania ryzyka utraty okupu oraz nienarażania rodziny na stratę dużej gotówki. - Ostatecznie wycofano się z tego pomysłu - dodał, nie ujawniwszy więcej szczegółów. Samą policyjną operację przekazania okupu porywaczom Krzysztofa Olewnika Kaczmarek ocenił krytycznie. Posłowie pytali go najwięcej o jego decyzję z 2006 r., gdy po kolejnej interwencji rodziny Olewników postanowił przenieść śledztwo z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która już wtedy prawidłowo prowadziła to postępowanie, do Prokuratury Okręgowej w Olsztynie. Była to jego własna decyzja, a odmienne zdanie miał prok. Paweł Korbal, ówczesny szef biura ds. przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej. - Minister Zbigniew Ziobro był poruszony sprawą Olewnika, przekazał ją mnie, bo uważał, że znam się na tematyce porwań - dodał. Kaczmarek przyznał, że na jego decyzję największy wpływ mieli Olewnikowie, którzy przekonywali go, że "Warszawa nic nie robi" i że nie jest możliwa ich współpraca ze stołecznymi prokuratorami. Jak mówił, rodziny nie przekonał nawet argument, że nowy prokurator na poznanie sprawy będzie potrzebował 2-4 miesięcy, bo Olewnikowie mówili, że w śledztwie nie dzieje się nic od lat. - Miałem na uwadze podstawową zasadę, że rodzina porwanego musi bardzo dobrze współpracować z prokuraturą - podkreślił Kaczmarek i dodał, że to w Olsztynie nastąpił prawdziwy przełom w śledztwie, ponieważ jeden z zabójców Olewnika - Sławomir Kościuk (skazany na dożywocie, powiesił się po wyroku) - dopiero na tym etapie "otworzył się" i zaczął ujawniać szczegóły zbrodni. - On powiedział, że z warszawskimi śledczymi tak by nie współpracował - przypomniał Kaczmarek. Przyznał on, że gdy podejmował decyzję o przeniesieniu sprawy, nie wiedział, iż prowadzącemu ją w Warszawie prok. Radosławowi Wasilewskiemu udało się pozyskać do współpracy cennego świadka - Piotra S., którego zeznania wiele wniosły do śledztwa. - Wiem tyle, że gdyby prokuratorzy z Warszawy poszli z takim materiałem dowodowym jaki mieli, to by w sądzie polegli za partactwo procesowe - ocenił. Według Kaczmarka, Olewnikowie widzieli w działaniu policji i prokuratury chęć zatuszowania sprawy, aby nie wyszły na jaw błędy i zaniedbania funkcjonariuszy. - Mówili, że tworzą księgę hańby urzędników państwowych, którzy nie reagowali na ich apele - dodał Kaczmarek. Pytany, kto miał być w tej księdze, Kaczmarek wspomniał, że rodzina Olewników największy żal miała do b. ministra spraw wewnętrznych Ryszarda Kalisza i b. ministra sprawiedliwości Marka Sadowskiego, którzy okazali się "nieczuli" na ich prośby.