Ojcowie, bracia, siostry, matki codziennie za pracą pokonywali dziesiątki kilometrów; od lat - jak opowiadają reporterce RMF FM Agnieszce Wyderce - jeździli do sadów rwać jabłka. - Tu nie ma pracy, ciężko się tu żyje. Trzeba jeździć, żeby zarobić parę groszy. Nie było z czego żyć, naprawdę - mówi kobieta, która w wypadku straciła trzech braci. - Jak ktoś złapie robotę ciągnie drugiego. Co ma brać obcego, lepiej rodzinę - mówi niedoszła żona jednego z tragicznie zmarłych. Dzieci mają 600 złotych renty po pierwszym ojcu, bo też zginął. Mirek dbał o nas całe życie, nie pozwolił na nas złego słowa powiedzieć. On nas utrzymywał. My żyliśmy z tego, co Mirek zarobił. - A że jechali furgonem, busem nieprzystosowanym do przewozu tylu osób? Pani, a kto tu do pracy jeździ autobusami? Kogo na to stać. Dobrze, że są bambry, bo ludzie mają na chleb gdzie zarobić. Każdy ciuła jak może - dodaje. - Codziennie widzę dziesiątki takich busików jeżdżących z ludźmi do pracy. Wszyscy chcą dojechać na czas, wszyscy chcą zarobić - nie zważając na konsekwencje - dodają. Kobiety podkreślają, że w okolicy panuje bieda, duże bezrobocie, a prace sezonowe to jedyny czas, kiedy można się trochę odkuć. Zaczynają od truskawek, potem przychodzą jabłka. We wtorek wcześnie rano, w gęstej mgle nieprzystosowany do przewozu dużej liczby osób volkswagen transporter zderzył się czołowo z ciężarowym volvo. Busem jechało 18 osób: kierowca oraz 17 pracowników sezonowych, jadących na zbiór jabłek. 16 osób zginęło na miejscu, dwie zmarły w szpitalu. Wszystkie ofiary pochodziły z jednego powiatu - opoczyńskiego (Łódzkie), wśród nich są cztery kobiety.