O Justynie cała Polska usłyszała, po tym jak okazało się, że jest chora na tętnicze nadciśnienie płuc. Kobieta potrzebowała pieniędzy na rodzinny przeszczep. W zbiórkę zaangażował się cały kraj. Na konto jednej z fundacji wpłynął ponad milion złotych. Przeszczepu dokonano w austriackiej klinice. Nie był to jednak przeszczep rodzinny, bo ostateczne badania wykluczyły taką możliwość. Justyna otrzymała płuca od zmarłego dawcy. - Wierzyłam, że dojdzie do przeszczepu, że się obudzę. Po przeszczepie było jednak bardzo ciężko. Gdy walczyłam o każdy oddech myślałam, że się nie uda. Był taki moment, że wydawało mi się, że nie żyję. Chyba przez chwilę byłam po tamtej stronie, a potem wróciłam. Nie pamiętam początku sierpnia ubiegłego roku. Miałam bardzo silny odrzut, byłam cały czas w śpiączce - wspomina Justyna. Po ponad roku od operacji Justyna jest nadal pod opieką austriackiej kliniki. Chce się leczyć w Polsce. Pieniądze ze zbiórki wkrótce się skończą, a ją samą pewnie nie będzie stać na sfinansowanie dalszego leczenia. - Wierzę, że od września wrócę do pracy i będę mogła odkładać i sama sfinansować sobie dalsze leczenie, w chwili, gdy skończą się pieniądze na koncie fundacji. Bardzo dużo mnie kosztuje to, że dostałam tyle pieniędzy od ludzi. We mnie oczywiście są ogromne pokłady wdzięczności, ale nie chciałabym znów musieć prosić. Chciałabym leczyć się w Polsce, ale jeszcze nie próbowałam - powiedziała Justyna. Według Justyny, do tej pory fundacja przelała na konto kliniki 200 tysięcy euro. Młoda kobieta wystąpiła do NFZ o sfinansowanie przeszczepu. Jak mówi, nie zdążyła się odwołać od odmownej odpowiedzi funduszu. Walczyła wtedy o życie w Austrii. Żałuje, bo jak mówi, za te pieniądze można by było komuś innemu uratować życie.