"Brak ciągłości prac parlamentarnych nad projektami zmian w przepisach jest bardzo szkodliwy. To przecież nie jest tak, że wraz z wyborami Rzeczpospolita się kończy. Mamy przecież kontynuację państwa i rządzenia. I tą kontynuacją są m.in. projekty ustaw" - oceniła Pitera. W polskim parlamencie obowiązuje tzw. zasada dyskontynuacji, która nakazuje, by wszystkie projekty ustaw skierowane do parlamentu poprzedniej kadencji przez rząd, posłów oraz prezydenta zakończyły swój bieg parlamentarny wraz z końcem poprzedniej kadencji Sejmu, niezależnie od tego na jakim etapie prac parlamentarnych się znajdowały. Uzasadnieniem dla tej zasady ma być zapewnienie swobody decyzji nowemu parlamentowi, który często reprezentuje inną opcję polityczną i nowy program wyborczy. Jednak według Julii Pitery ten argument jest nietrafiony. "Jeśli dany projekt podoba się nowej większości parlamentarnej, to może go dokończyć, nie marnując wysiłku poprzedników. A jeśli im nie odpowiada i nie pasuje do programu zapowiadanego w kampanii wyborczej czy jeszcze w opozycji, to przecież może go po prostu odrzucić. Zresztą fakt odrzucenia przez nową większość parlamentarną, zwłaszcza jakiegoś istotnego projektu, też daje obraz poglądów tej nowej większości parlamentarnej" - oceniła europosłanka PO. Jak mówiła, zasada dyskontynuacji niesie ze sobą negatywne konsekwencje, po pierwsze projekty, w które na poszczególnych etapach procesu legislacyjnego włożono bardzo dużo pracy "wyrzucane są do kosza". Chodzi zarówno o wysiłki urzędników, legislatorów, posłów z różnych partii czy organizacji pozarządowych, które opiniują projekty. "I właśnie żeby uniknąć tego wyrzucenia do kosza pod koniec kadencji, prace bardzo, niekiedy za bardzo, przyspieszają. Bo szybkie stanowienie prawa jest oczywiście ryzykowne. Są przypadki, że trzeba, bo np. odkrywa się błąd albo niefunkcjonalność w ustawie, ale generalnie namysł nad zmianą prawa wymaga czasu i starannych analiz, a te trudno szybko przeprowadzić" - powiedziała Pitera. Według europosłanki PO ten pośpiech pod koniec kadencji staje się szczególnie widoczny i powszechny przy niepewnym wyniku wyborów. "Przed poprzednimi wyborami rząd wiedział, że może poczekać z projektami legislacyjnymi, których nie zdążył dopracować, bo będzie miał taką szansę po wyborach. Teraz mamy inną sytuację polityczną, bo rzeczywiście różne projekty, które się trochę przeleżały, a wydają się ważne koalicji rządowej, trzeba uchwalić, bo nie nie wiadomo, jaki będzie wynik wyborczy. Dlatego następuje przyspieszenie, żeby na pewno zdążyć" - mówiła. Jej zdaniem lepsze są systemy zapewniające większą ciągłość prac legislacyjnych, choćby system funkcjonujący w Parlamencie Europejskim. Według biura prasowego PE w Parlamencie Europejskim nie obowiązuje zasada dyskontynuacji, natomiast z końcem ostatniej przed wyborami sesji miesięcznej Parlamentu wszelkie sprawy będące w toku uznaje się za zamknięte, ale na początku każdej kadencji Konferencja Przewodniczących rozstrzyga w sprawie uzasadnionych wniosków komisji parlamentarnych i innych instytucji dotyczących wznowienia lub dalszego rozpatrywania tych spraw. Oznacza to, iż prace nad projektem mogą być kontynuowane w nowej kadencji, lecz najpierw musi o tym zadecydować Konferencja Przewodniczących. Polska zasada dyskontynuacji nie wynika expressis verbis z konstytucji, ale o jej funkcjonowaniu przesądza kilka ustaw, m.in. o Trybunale Stanu, sejmowej komisji śledczej czy wykonywaniu mandatu posła i senatora. Jej źródła upatruje się w tzw. zwyczaju konstytucyjnym lub uznaje się ją za tzw. zasadę nienazwaną konstytucji. Istniejące ustawowe wyjątki od zasady dyskontynuacji dotyczą: projektów ustaw wniesionych jako inicjatywa obywatelska, sprawozdania sejmowej komisji śledczej nierozpatrzonego w poprzedniej kadencji Sejmu, postępowania w sprawie odpowiedzialności konstytucyjnej i postępowania w sejmowej Komisji ds. Unii Europejskiej. Eksperci spierają się natomiast, czy zasada dyskontynuacji obejmuje ustawę budżetową.