Jerzy Urban na czele założonego przez siebie tygodnika "Nie" stał od początku jego ukazywania się, czyli od 1990 roku. Wcześniej był publicystą, wieloletnim rzecznikiem rządu PRL, a także przez kilka miesięcy kierował Radiokomitetem "Polskie Radio i Telewizja". Śmierć Urbana, do której doszło 3 października tego roku, wywołała pytania, kto zastąpi go na fotelu redaktora naczelnego "Nie" i czy gazeta w ogóle przetrwa. Przemysław Ćwikliński, wicenaczelny pisma uspokoił czytelników, że "raczej" będzie ono nadal wychodzić. - W tej chwili słowo "raczej" jest trochę asekuracyjne - zastrzegł na łamach portalu wirtualnemedia.pl. Jak wyjaśnił, tygodnik przestanie istnieć np. wtedy, gdy jego sprzedaż zmniejszy się o połowę. - Ale dane są optymistyczne, rokowania też - dodał Ćwikliński. Jerzy Urban zmarł, ale nadal będzie redaktorem naczelnym "Nie" Zapytany, kto zostanie nowym redaktorem naczelnym, odparł, że... nikt. - Naczelny będzie ten sam, który umarł. Zasięgnąłem języka u prawników i spełniamy wymóg posiadania przez każdą redakcję naczelnego, ponieważ zastępcy są tak zwanym substytutem pełnym - objaśnił. Wiceszef "Nie" przekazał, że to czytelnicy zasugerowali redakcji "miły gest", jakim jest pozostawienie nieżyjącego publicysty na stanowisku "jako naczelnego z zaświatów". - W ramce ciągle będzie jego nazwisko (...). Prawo na to zezwala i będzie to swego rodzaju hołd dla niego z naszej strony - tłumaczy Ćwikliński. Ujawnił też, że śmierć Jerzego Urbana pozytywnie wpłynęła na sprzedaż tygodnika. Przykładowo numer pogrzebowy pisma kupiło o 30 procent więcej osób niż zazwyczaj. - Pociesza nas to, że nasi czytelnicy nie wyobrażają sobie innego sposobu czytania gazety, a po drugie wymierają wolniej, niż by się to mogło wydawać - opisał wicenaczelny.