"Nie wiem czy były cząsteczki, czy nie było cząsteczek. Nas interesowało, czy był wybuch. I wybuchu nie było" - odpowiedział w Poranku radia Tok FM Miller na pytanie, czy komisja zajmowała się przesłankami, które mogły świadczyć, że przyczyną katastrofy był trotyl na pokładzie prezydenckiego Tupolewa. Miller zapewnił, że wszystkie okoliczności, które mogły świadczyć o wybuchu, zostały przebadane. "Wybuch musi zostawić ślady. (...) Nic nie wskazywało i nie wskazuje do dzisiaj, aby doszło do jakiegokolwiek wybuchu. Również trajektoria lotu wskazuje, że nie było żadnego zdarzenia, które by zakłóciło w sposób tak drastyczny przebieg lotu" - powiedział Miller. Jak dodał, "komisja zajmowała się znalezieniem odpowiedzi na pytanie podstawowe - o przyczynę katastrofy, a w związku z tym najbardziej interesowała nas sprawność maszyny do końca lotu, do ostatniej chwili. I to była pierwsza przesłanka, która była najistotniejsza z punktu widzenia dalszego procesu badawczego". Odnośnie zwrotu wraku Tupolewa, Miller przypomniał, że jego komisja "nigdy nie zajmowała się przetransportowaniem wraku na teren Polski, bo nie do tego została stworzona". Strona rosyjska od początku argumentowała przetrzymywanie wraku, jak i oryginalnych zapisów czarnych skrzynek, wymogami prowadzenia własnego śledztwa - dodał. "Co do wraku byliśmy tylko poinformowani, że Rosjanie oczywiście nie kwestionują, że wrak jest własnością strony polskiej, natomiast, że jest im niezbędny do czasu dopóki prokurator nie dojdzie do przekonania, że jest im już zbędny do dalszych postępowań prokuratorskich" - wyjaśnił Miller. "Gdyby nie to, że Rosjanie przekazali nam kopie zapisów w czarnych skrzynkach, to prawdopodobnie polski raport do dzisiaj by nie powstał. Mówimy o zdarzeniach z maja 2010 roku i gdyby nie bezpośrednie zaangażowanie się premiera Donalda Tuska, to jestem przekonany, że do dnia dzisiejszego nie mielibyśmy również tychże kopii, kluczowych z punktu widzenia naszej wiedzy o tym, co się naprawdę działo" - powiedział Miller. Podkreślił, że komisja, której przewodniczył w badaniach przyczyn katastrofy, opierała się "na faktach, a nie domniemaniach. "To jest przewaga naszego raportu w stosunku do innych materiałów raczej publicystycznych, niż badawczych" - zaznaczył. "Obawiam się, że ci, którzy dyskutują, w większości nie przeczytali tego raportu i nie przeczytali załączników i nie zapoznali się z tym zdjęciem brzozy z wbitymi w pień resztkami skrzydła. W związku z tym, ja też zadaję sobie już pytanie czy to nie czas, po upływie tych 18 miesięcy od opublikowaniu raportu, na rozmowę bardziej nieformalną w znaczeniu języka, jakiego się używa" - powiedział Miller. W dyskusji o katastrofie smoleńskiej warto "spróbować rozmowy bez emocji, tylko i wyłącznie o faktach i o wszystkich wątpliwościach, które możliwe, że się komuś nasuwają, spokojnie, krok po kroku, aby przybliżyć to, co myśmy w czasie naszych wielomiesięcznych badań ustalili" - powiedział Miller.