Ta pod numerem 18 jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych zabytkowych budynków w Warszawie, a to dzięki charakterystycznym belwederkom z kopułami, ozdobionym figurkami gryfów. Jej projektant, wybitny architekt XIX-wiecznej Warszawy, Józef Hus, chciał nawiązać kształtem pawiloników do kopuły Królikarni, którą przebudowywał po pożarze. Same gryfy zaś wzorowane były na Banku Rzeszy. Człowiek, dla którego powstał gmach Człowiekiem, dla którego powstał ten gmach, był też nie byle kto, bo Julian Fuchs, przedstawiciel słynnej rodziny Fuchsów, właścicieli pierwszej warszawskiej fabryki cukrów i czekolady, kupiec i przemysłowiec. "Dom Handlowo-Przemysłowy Franciszek Fuchs i Spółka" zaczynał działalność w 1829 roku od sklepu kolonialnego przy Miodowej, by z biegiem lat rozwinąć się w znacznie większy biznes, konkurencyjny względem Wedla (rywalizację odzwierciedlała m.i.n kampania reklamowa "Dziesięć smaków, ale każdy naturalny" Fuchsa, która była odpowiedzią na wedlowskie "Sto smaków, każdy inny"). W fabryce mieszczącej się na Powiślu, przy ulicy Topiel, między Drewnianą a Zajęczą, której obecność zdradzał smakowity zapach, wytwarzano nie tylko czekoladę i kakao, ale również słynne biszkopty i hit międzywojnia: lody na patyku Pingwin. Dzieci uwielbiały też cukierki od Fuchsa: irysy i landrynki. Dom pod Gryfami Dom pod Gryfami kupiła później inna znana rodzina Classenów. Podczas wojny płonął, tracąc narożne gloriety z kopułkami i kilka gryfów. Odrestaurowano go, ale już bez nich belwederków na trzech rogach. Ocalała tylko jedna para gryfów na rogu ul. Brackiej i pl. Trzech Krzyży (wszystkie te ozdoby wróciły na miejsce dopiero w 2005 roku). Po wojnie, w kamienicy nadbudowanej o jedno piętro ulokowano Centralę Handlu Zagranicznego "Paged", której dom zawdzięcza restaurację i przywrócenie brakujących ozdób w 2005 roku. W parterze kamienicy ulokowała się kawiarnia "Antyczna", kolejny, oprócz pobliskiego "Lajkonika", kultowy warszawski lokal. W 1966 roku Plac Trzech Krzyży był ich prawdziwym skupiskiem - Olgierd Budrewicz doliczył się w jego rejonie aż siedmiu kawiarni. "Antyczną", jedną z niewielu, która przetrwała wojnę, podobnie zresztą jak "Lajkonika", nieoficjalnie nazywano zupełnie inaczej, a mianowicie "U Marca", od nazwiska założyciela, przedwojennego kupca. Mawiano o niej również "U Marca i Engelsa", bo stała się częstym miejscem spotkań nie tylko literacko-artystycznej bohemy, ale również prominentnych partyjnych figur. Oraz warszawskich homoseksualistów, którzy śmiali się wówczas, że ich ulubione miejsca schadzek można poznać po nazwie rozpoczynającej się na literę "A". B. C.