Jakie miejsce w historii będzie miała katastrofa smoleńska? - To miejsce w dużej mierze wiąże się ze sposobem jej upamiętnienia. Pochówek na Wawelu stanowi świecką beatyfikację, coś absolutnie wyjątkowego. Choć pamięć Lecha Kaczyńskiego jest wciąż atakowana, a oceny polityczne jego działalności długo pozostaną niejednoznaczne, to on sam już zapisał się w historii. Co zresztą jest bardzo mocno i negatywnie przeżywane przez sporą część polskich elit. Bo to właśnie on, paradoksalnie, stanie się symbolem III RP. Przez sam fakt, że będzie jedynym przedstawicielem czasów nam współczesnych, który spoczął na Wawelu. On, skromny człowiek, a nie wielcy polityczni celebryci. Co historyk napisze kiedyś o prezydencie Kaczyńskim? - Że miał cechę niezwykle rzadko w dzisiejszych czasach spotykaną: autentyczną zdolność przywództwa, a także czytelną polityczną wizję. Tyle że polityka oceniamy przez pryzmat skuteczności, więc ta ocena musi wypaść skromnie. Jednak formułując ją należy pamiętać, że działał w niezwykle niesprzyjającym mu politycznie otoczeniu, co musiało wpłynąć na taki a nie inny bilans. Co przetrwa po jego prezydenturze? - Zapewne przetrwa właśnie jego wizja Polski, zwłaszcza w całym europejskim kontekście. Myślę, że jej oceny będą w tym punkcie wyższe niż obecnie. Wtedy także jego pochówek na Wawelu okaże się jeszcze bardziej sensowny niż dziś się sądzi. Od początku było jasne, że ta katastrofa musi trafić do narodowej mitologii. Czas, miejsce, okoliczności, lista ofiar... A mimo to wciąż trwa walka z mitem smoleńskim, a w najłagodniejszej formie próba jego reinterpretacji. Tylko, czy z mitem można wygrać? - Przede wszystkim było to niezwykle ważne wydarzenie wpisujące się w całą panoramę naszych relacji z Moskwą, Rosją Sowiecką i Rosją nam współczesną. Wydarzeniu temu wielu Polaków nadało wymiar ofiary, która się tam dopełniła. Oto kolejna generacja polskich elit straciła życie. Ofiarna służba pełniona do końca - przez prezydenta i ludzi, których los z nim połączył, została dramatycznie przerwana. Polacy mocno się różnią, ale ta śmierć ich połączyła. I w tym historycznym łańcuchu zdarzeń naturalne jest odczucie, że ta śmierć obciąża Rosję. Jakiś rodzaj odpowiedzialności na nią spada. Smoleńsk zespolił Polaków, ale na krótko, jak się potem okazało. - To osobny wątek. Ale jest jeszcze druga warstwa tego mitu, bardzo niewygodna dla wielu ludzi niechętnych prezydentowi. Bo przez tę katastrofę idea, którą głosił, została niejako uświęcona. Nie jest już tak łatwo, jak poprzednio, ją teraz ośmieszać i deprecjonować, sprowadzać prezydenturę Lecha Kaczyńskiego do pasma błędów czy potknięć. Wielu ludzi przecież całkiem otwarcie mówi: nie lubiliśmy go, był niebezpieczny, bo próbował Polskę urządzić w sposób, który nam gruntownie nie odpowiada. My - z różnych powodów - nie chcemy już Polski przesiąkniętej Sienkiewiczem, Powstaniem Warszawskim, różnymi rupieciami tradycji i niemodnymi dziełami kultury, które nie mieszczą się w naszym systemie wartości - powtarzają. Dlaczego, przecież to piękny mit i prawdziwe wartości? - Dla jednych tak, ale dla innych nie. Dla nich to raczej pasmo bezsensownych zrywów, narodowych nieszczęść i klęsk. Wartości przaśnych i wstecznych, czegoś, od czego chcieliśmy się wreszcie odciąć, by zostać docenionymi przez polityczno-intelektualną Europę. I sukces był już w zasięgu ręki, ale ta katastrofa stała się potężnym bodźcem, który przesunął wahadło nastrojów społecznych w drugą stronę. Rozbudzonych wówczas nastrojów patriotycznych nie da się tak łatwo wyciszyć. Spór o interpretację tego mitu, o miejsce w historii ofiar katastrofy, jest zatem sporem dużo poważniejszym, wykraczającym poza pytanie "kto zawinił"? - Tak. A rozmaite sensacyjne detale, dotyczące katastrofy, które wciąż się pojawiają, mają często charakter dezinformacyjny. Te wszystkie "wrzutki" nie są przypadkowe, przypominają szum urządzeń zagłuszających główny przekaz. Przykład - tajemnicza książka o katastrofie wydana przez oficynę ojców paulinów w Częstochowie, do której nikt się nie chce przyznać. Mechanizm jest prosty. Najpierw sensacyjny news, który jest dementowany, by po jakimś czasie znów powrócić w nieco innej wersji. I tak, aż do znudzenia. Przypomnijmy sobie choćby legendę o "borowcach" broniących przez cały dzień ciała prezydenta przed Rosjanami. Zdementowaną, niesłusznie, bo BOR powinien taką legendę wspierać, zwłaszcza iż rzeczywiście ciało, znalezione ok. godziny 15.00, było przez kilka godzin pilnowane przez naszych żołnierzy, którzy nie chcieli go wydać rosyjskiej milicji.