Łukasz Szpyrka, Interia: Wybory mogą się odbyć 10 maja, 17 maja, jesienią, za dwa lata, a może 16 maja w przyszłym roku. To ostatnie rozwiązanie to najnowszy pomysł szefa PO Borysa Budki. Podoba się panu? Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania: - Rzeczywiście mamy ogromny problem z rozdrobnieniem. Nie ma w nas jedności, co jest szczególnie istotne w obliczu takiej sytuacji, jak teraz. Rozumiem, że terminu wyborów nie są w stanie uzgodnić wszystkie siły polityczne, ale chciałbym, by chociaż opozycja mówiła w miarę jednorodnym głosem. Na dzisiaj jest za dużo odmiennych stanowisk. Widać po stronie rządzących presję, by przeprowadzić wybory w maju. Nie jest to jednak możliwe. Mamy stan nadzwyczajny i warto byłoby tę sytuację nazwać po imieniu. Drugi pomysł zakłada zmianę konstytucji. Życzyłbym sobie, żeby w tym zakresie wszyscy potrafili się wznieść ponad partykularne interesy partyjne. Borys Budka zaproponował nowy termin wyborów, a zaraz po przedstawieniu planu spotkał się z Jarosławem Gowinem. - Trzeba rozmawiać ze wszystkimi. Cieszy mnie, że Budka spotyka się z Gowinem. Można żywić urazę, mieć do kogoś pretensje... ale to nie jest czas na osobiste rozgrywki. Musimy myśleć w kategoriach dobra państwa i obywateli. Wiem, że Budce nie rozmawia się łatwo z Gowinem, ale to dobra droga. Wskazane byłyby takie spotkania również z pozostałymi liderami - po to, by wyjść z klinczu zacietrzewienia. I to musimy w tych wyjątkowych warunkach wypracować. Mówi się, że plan Budki zakłada wymianę kandydata PO na prezydenta. - To już decyzja kandydatki i kierownictwa Platformy Obywatelskiej. To oni muszą wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje. Propozycja Budki odnośnie terminu wyborów wydaje się rozsądna. Trzeba tylko przekonać do tego rozwiązania PSL i Lewicę. Jeśli Małgorzata Kidawa-Błońska zrezygnuje, to pan jest gotowy podjąć rękawice? - Nie, bo teraz mam do wykonania inne zadanie - muszę przeprowadzić Poznań przez obecne, wielkie zawirowania. Jeszcze pół roku temu sytuacja była zupełnie inna. W prekampanii wystartowałem, bo miałem pewne wątpliwości dotyczące możliwości wygrania przez Małgorzatę tych wyborów. Ale to ją, znaczną przewagą głosów, wybrali delegaci. Małgorzata zwyciężyła wyraźnie, wzięła na siebie ten ciężar i teraz musi go donieść do końca. Co więcej, dostała przecież poparcie osób, stanowiących dziś ścisłe kierownictwo partii. Skoro nie mieli podobnych wątpliwości jak ja, to teraz oczekiwałbym od nich konsekwencji i działania. Będzie pan przyglądał się tej sytuacji z boku? - Koncentruję się na pracy w Poznaniu. Jestem gotów oczywiście pomagać Małgorzacie, w tym tygodniu mamy nawet umówione spotkanie. Ale ja jestem dziś w PO w trzecim lub czwartym rzędzie. Pierwsze skrzypce w partii grają inni. I to oni muszą wiedzieć, czego chcą i jak uzyskać zamierzone efekty. Warunki są trudne dla wszystkich. Przebiegłem w życiu wiele maratonów. Przez koronawirusa sytuacja w samorządzie, również w Poznaniu, jest dziś taka, jakby ktoś w trakcie biegu zwykły maraton zamienił na górski. Te wszystkie wstrząsy trzeba pokonać. Nie widzi pan potrzeby wycofania kandydatury Kidawy-Błońskiej? - Wybory bezpośrednie są jak wyjście do ringu. Jesteś w nim tak naprawdę sam. Zawodnik ma oczywiście narożnik. Nie chcę oceniać, czy ten, który dobrała sobie Małgorzata, jest mocny. Uznała, że poradzi sobie w takim składzie i w tej chwili mogę ją tylko wspierać. Trafiła na wyjątkowo trudny okres. Pandemia jest wyzwaniem dla wszystkich, więc to wsparcie, także psychologiczne, jest jej na pewno potrzebne. Jestem gotów spotkać się z nią w cztery oczy i powiedzieć, co bym zrobił na jej miejscu, co bym skorygował. Tylko to ona musi mieć w sobie siłę i wiarę, a jej narożnik musi umieć wskazać jej odpowiednią strategię działania. W takich wyborach walczy się w dużej mierze samemu i niestety, ale trzeba ten ciężar unieść. To samo dotyczy przewodniczącego Budki i jego zastępców - z nich też nikt nie zdejmie odpowiedzialności. Nastąpiła zmiana w PO, więc nowi liderzy muszą się zmierzyć z nową sytuacją i przeprowadzić partię przez obecne zawirowania. Widzi pan siłę i wiarę w poczynaniach Kidawy-Błońskiej? - Za bardzo się temu nie przyglądam, bo skupiam się głównie na sprawach Poznania. Zresztą ta kampania jest prowadzona w sposób ograniczony. Sprowadza się w zasadzie do działań w internecie. Brakuje mi wspólnego komunikatu opozycji, czy wybory w maju trzeba zbojkotować, czy wziąć w nich udział. Jedyne co ja mogę zrobić, to dodać Małgorzacie sił. Jeśli dojdzie do naszego spotkania, to spróbuję przekazać jej moje wsparcie. Do bojkotu wezwała sama Kidawa-Błońska. Od tego momentu, z sondaży, które dawały jej poparcie na poziomie 18-20 proc., jej notowania spadły do 9 proc. Jej kampania wygląda dziś na walkę o utrzymanie drugiego miejsca. - Jeśli wzywa się do bojkotu, to dobrze byłoby uzgodnić to z pozostałymi kandydatami, przynajmniej z opozycji. Powinien to być wspólny apel. Jeżeli jeden z kandydatów robi to bez uzgodnienia z pozostałymi, wystawia się na duże ryzyko. Liderzy partii opozycyjnych powinni to uzgodnić wcześniej. Tym bardziej, że ścieżki zostały przetarte w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Dziwię się, że kontynuacji tej współpracy nie było. Inna sprawa, że za apelem o bojkot, nie poszła decyzja o rezygnacji ze startu w wyborach. Dla wielu był to niezrozumiały przekaz. Dla mnie również. Stąd, być może, takie a nie inne sondaże. Co dalej? - W mojej ocenie do wyborów w maju nie dojdzie. Jako prezydenci dużych miast wskazywaliśmy na przeszkody organizacyjne - zarówno premierowi, jak i ministrowi Kamińskiemu. Nie uda się skompletować komisji. I mówię tu zarówno o formie tradycyjnej, jak i korespondencyjnej. Czy rząd wprowadzi stan nadzwyczajny? Nie wiem, ale ten stan już funkcjonuje, tylko nikt nie chce tego nazwać po imieniu. Sytuacja nie jest prosta. Wypracowanie rozwiązania, pozwalającego sprawnie przeprowadzić wybory, wymaga czasu, którego mamy bardzo mało. Rozmawiał Łukasz Szpyrka