Książka Jaruzelskiej to opowieść o dorastaniu u boku ojca - gen. Wojciecha Jaruzelskiego, ostatniego przywódcy PRL, przewodniczącego Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego podczas stanu wojennego, prezydenta w latach 1989-90. "Nie ma w mojej książce etosu ani patosu. Każdy, kto spodziewa się gloryfikacji czy też politycznych uzasadnień, do których winna być zobowiązana córka komunistycznego dyktatora, może poczuć się rozczarowany. To jest opowieść o normalnej rodzinie, choć uwikłanej historycznie. Napisana z perspektywy najpierw dziecka, potem dziewczyny, na końcu dojrzałej kobiety" - pisze Jaruzelska. "Towarzyszka Panienka" nie jest klasyczną autobiografią. Jaruzelska (ur. 1963 r.) zbudowała swoją opowieść zestawiając ze sobą krótkie wspomnienia - od najwcześniejszego dzieciństwa, kiedy często jeździła w Tatry, przez wspomnienia szkolnych występów przed generalicją oraz plotki pań generałowych, do wspomnień wprowadzenia stanu wojennego i dorosłego życia. Duża część książki poświęcona jest ojcu. Jaruzelska przyznaje, że zawsze towarzyszyło jej poczucie, że oprócz krótkich chwil, jej ojciec jest trochę nieobecny, stale przygnębiony i zamknięty w swoim świecie. "Najczęściej to był świat papierów, ważnych dokumentów i gazet wertowanych w gabinecie. Jako dziecko odczuwałam bardzo wyraźnie, że to one odgradzają mnie od ojca. Chyba nigdy nie cieszył się życiem, jego drobnymi przyjemnościami. Zawsze praca i polityka przez duże +P+ na pierwszym planie. Dlatego nawet podczas wakacji miałam wrażenie, że jest jakimś obcym elementem - na siłę wyjętym z tego oficjalnego świata polityki. Poukładany na co dzień, systematyczny i obowiązkowy (choć w domu miękki wobec swoich kobiet), nawet w trakcie letnich wyjazdów nie potrafił dać na luz" - wspomina. Ojca opisuje jako abstynenta, który całe życie nie palił, oprócz kilku miesięcy stanu wojennego. Jedyną słabością Jaruzelskiego są słodycze, ale tych też sobie odmawia. Jak pisze Jaruzelska, generał pofolgował sobie tylko raz - w czasie jej narodzin. Zamiast iść z kolegami na wódkę, jak robi to większość mężczyzn, siedział samotnie w domu, pochłaniając kilogram mieszanki czekoladowej i z nerwów rozrzucając wokół siebie papierki. Jaruzelska stara się też wyjaśnić "przemianę światopoglądową" ojca, który jako 10-letni chłopiec, w 1933 roku rozpoczął naukę w gimnazjum oo. marianów na Bielanach w Warszawie i wychowywany był w duchu endeckim. "Był w klasie z Tadeuszem Gajcym - poetą. Obaj byli bardzo dobrymi polonistami i obaj mieli poglądy radykalno-narodowe. (...) Poglądy zmienił podczas wojny. Najpierw zsyłka na Syberię, śmierć ojca, nieskuteczna próba dotarcia do armii gen. Andersa, a potem przedostanie się do Armii Ludowej - to wszystko spowodowało u niego przemianę światopoglądową. Przy tym jeszcze większy szacunek do prostego człowieka. Ojciec mówił, że tak naprawdę on, matka Wanda i siostra Teresa przetrwali w tajdze dzięki prostym ludziom z syberyjskiej wsi. Niezwykle serdecznym, dzielącym się ostatnią kromką chleba w chwili głodu i chłodu. I ten paniczyk o endeckim nastawieniu przekonał się wówczas, że równość społeczna jest jak najbardziej moralnie usprawiedliwiona, a wręcz pożądana" - opowiada Jaruzelska. Przyznaje, że co roku w okolicach 13 grudnia jej telefon dzwoni dwa razy częściej niż zwykle. Dziennikarze proszą ją o komentarz, bo Wojciech Jaruzelski jest chory i nie może rozmawiać. "Tylko co ja mam powiedzieć? Nie miałam na decyzje ojca żadnego wpływu. Dla mnie stan wojenny był rodzajem koniecznej hibernacji, łącznie ze wszystkimi jej skutkami" - tłumaczy. "Ta data już zawsze będzie dla Polaków oznaczała to samo. Jestem tego świadoma. Ale jednocześnie jestem córką swoich rodziców. I gdy widzę demonstrantów pod ich domem, którzy skandują: +Morderca, powiesić go!+, wymachując przy tym plakatami z wymalowaną kostuchą, to budzą się we mnie naturalne emocje i potrzeba stanięcia w obronie najbliższych, tym bardziej że są już starzy i schorowani" - pisze Jaruzelska. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Czerwone i Czarne.