Jarosław Kaczyński w "Sieciach" o taśmach: Nie ma przekleństw, nie ma korupcji
"Muszę prostować te wszystkie kłamstwa i sugestie, których celem jest prezentacja naszych działań jako czegoś podejrzanego" - powiedział Jarosław Kaczyński. Prezes PiS udzielił obszernego wywiadu Jackowi Karnowskiemu, w którym komentuje sprawę tzw. taśm Kaczyńskiego, ujawnionych przez "Gazetę Wyborczą" i opowiada, w jaki sposób jego środowisko weszło w posiadanie atrakcyjnej działki w centrum Warszawy.

"To nie jest nawet kapiszon, tam przecież nic nie ma" - tak prezes Prawa i Sprawiedliwości odniósł się do nagrań opublikowanych przez "Gazetę Wyborczą". Fragmenty wywiadu dla "Sieci" opublikowano już w sobotę.
Zdaniem Kaczyńskiego, "mamy do czynienia z całą masą nieprawdziwych sugestii". "Na przykład czy poseł i szef partii ma prawo być szefem rady fundacji, czyli de facto rady nadzorczej? Otóż ma prawo, to nie jest złamanie żadnego przepisu" - przekonuje prezes PiS. "Za bezczelną manipulację uznaję twierdzenie, że ta sprawa ma cokolwiek wspólnego z art. 24 Ustawy o partiach politycznych, która zakazuje im działalności gospodarczej. Dlaczego to manipulacja? Bo nie ma żadnych relacji finansowych pomiędzy fundacją a partią. Żadnych. To są dwie oddzielne instytucje. Owszem, jestem obecny w jednej i drugiej, ale relacji formalnych nie ma" - oświadczył Kaczyński.
W dalszej części rozmowy Kaczyński przekonuje, że "spółka Srebrna nigdy za darmo niczego PiS-owi nie dawała". "Dlaczego te wszystkie tezy i rzekomej fantastycznej przewadze PiS nad konkurencją, która miałaby wynikać z istnienia spółki i fundacji, które - znów podkreślam - nie są własnością partii, to całkowita nieprawda" - powiedział.
"Nie ma przekleństw, nie ma korupcji"
"Na tych taśmach nie ma przekleństw, nie ma omawiania nielegalnych działań, nie ma korupcji. Jest poszukiwanie wyjścia z trudnej sytuacji, przy nacisku na legalność działań" - powiedział dalej prezes PiS, komentując opublikowane przez "GW" nagrania.
W ocenie Kaczyńskiego nie narusza to jego wizerunku. "Muszę jednak prostować te wszystkie kłamstwa i sugestie, których celem jest prezentacja naszych działań jako czegoś podejrzanego" - dodał.
Skąd nagrania?
Na pytanie, po co i kiedy Gerald Birgfellner nagrywał ich rozmowy, Kaczyński zaznaczył, że nie wie, czy Austriak nagrywał go od początku, czy zaczął "na którymś etapie". "Na pewno starannie notował w kalendarzu wszystkie rozmowy, co też jest dziwne" - powiedział lider PiS.
Jak dodał, według Birgfellnera ich spotkań było 16. "Moim zdaniem - połowę mniej, ale nie wykluczam, że wliczał w to święta, podczas których się widywaliśmy" - zaznaczył Kaczyński. "Na pewno nie było żadnej próby wykorzystania tych nagrań do nacisku czy jakiegoś szantażu, któremu i tak bym nie uległ" - podkreślił prezes PiS.
Faktura? "To był dokument specjalnego rodzaju"
Kaczyński skomentował także opublikowaną przez "GW" w czwartek fakturę, którą spółce Srebrna miała wystawić spółka Nuneaton. "Po pierwsze, taki dokument nie wpłynął w czerwcu do spółki, a powinien do niej trafić" - wskazał. Jak dodał, z informacji medialnych wynika, że nie zapłacono od niej podatku VAT, co - jego zdaniem - "potwierdza, że to dokument specjalnego rodzaju".
"Tak przy okazji pokazuje to też szczególne połączenie zaciekłości, złej woli i ignorancji tych, którzy prowadzą tę akcję" - ocenił prezes PiS.
Zdaniem Kaczyńskiego zapowiadana wcześniej publikacja "GW" to "nie jest nawet kapiszon". "Tam przecież nic nie ma. Ale parę spraw chcę sprostować, bo mamy do czynienia z całą masą nieprawdziwych sugestii" - wyjaśnił.
Przejęcie "Expressu Wieczornego"
Prezes PiS opowiedział także, jak jego środowisko weszło w posiadanie atrakcyjnej działki w centrum Warszawy. "Zimą lub wczesna wiosną 1990 roku (...) zostałem zaproszony przez Aleksandra Halla do Urzędu Rady Ministrów, gdzie przedstawił mi pewną ofertę. Otóż stwierdził, "my", nie precyzując, o kogo chodzi, w domyśle chodziło o jego środowisko, weźmiemy "Życie Warszawy", a wy bierzecie "Express Wieczorny" - opowiada Kaczyński. Jak dalej mówi, "chwilę się spierał, raczej dla czystego sumienia", bo "Życie Warszawy" uchodziło za cenniejsze od "Expressu".
Ostatecznie Kaczyński miał przystać na propozycję Halla. "Nie było mowy o żadnej cenie, a przez chwilę myślałem nawet, że to rzeczywiście zostanie przyznane partiom za darmo" - wspomina. Dalej wyjaśnia, że trzeba było jednak zapłacić 16 mld ówczesnych złotych, które to pieniądze partia miała zdobyć, pożyczając je w banku. "A po drugie, był przetarg (...) i to nie fikcyjny, bo startowały i "Solidarność", i Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe" - przekonuje prezes PiS.
Więcej w "Sieciach".
