"Tragicznie przerwane życie prezydenta, śmierć elity patriotycznej Polski, oznacza dla nas jedno: musimy dokończyć ich misję" - napisał prezes PiS w oświadczeniu, w którym ogłosił decyzję o kandydowaniu. "Naturalny kandydat" Jeszcze zanim prezes PiS poinformował o zamiarze ubiegania się o najwyższy urząd w państwie politycy tego ugrupowania przekonywali, że w związku z tragiczną śmiercią Lecha Kaczyńskiego to Jarosław Kaczyński jest "naturalnym kandydatem" PiS na prezydenta. Obu polityków - jak podkreślają komentatorzy - łączyła wyjątkowa więź. Mówiono, że Lech Kaczyński jest w stanie wybaczyć każdą zniewagę poza tymi uczynionymi bratu. W jednym w wywiadów Lech Kaczyński tak mówił o swoim bracie: "Jarosław jest lepszy ode mnie w tworzeniu idei, koncepcji, programów. Jest zdecydowanie lepszym mówcą i polemistą. Naszą sprawność organizacyjną oceniałbym na równi. Ja natomiast mam większą umiejętność nawiązywania kontaktów". Jak podkreślali współpracownicy obu polityków, prezes PiS i prezydent byli ze sobą w stałym kontakcie - telefonowali do siebie nawet kilka razy dziennie. W kontakcie telefonicznym byli też 10 kwietnia. W sobotni poranek przed katastrofą Tu-154 Lech Kaczyński zadzwonił do brata z pokładu samolotu, zapewniając go, że wszystko idzie zgodnie z planem, a za kilkanaście minut maszyna wyląduje w Smoleńsku. Po smoleńskiej katastrofie Jarosław Kaczyński przez długi czas nie wypowiadał się publicznie, nie przemówił również podczas uroczystości żałobnych, a potem pogrzebowych prezydenta i jego małżonki Marii; głos zabrał jedynie na kilku pogrzebach swoich partyjnych kolegów. Na innych odczytane zostały listy od prezesa PiS. "Główny strateg polskiej polityki" Jarosław Kaczyński od lipca 2006 roku do listopada 2007 roku stał na czele rządu tworzonego przez PiS, Samoobronę i LPR. W wyniku przyspieszonych wyborów parlamentarnych, w których zwyciężyła PO, J.Kaczyński 5 listopada 2007 roku złożył dymisję z funkcji premiera. Na stanowisku premiera prezes PiS zastąpił Kazimierza Marcinkiewicz, który po zwycięskich dla PiS jesiennych wyborach parlamentarnych w 2005 roku stanął na czele rządu. Wówczas - w 2005 roku - Jarosław Kaczyński wbrew powszechnym oczekiwaniom, nie podjął się misji tworzenia rządu, by - jak mówiono - pomóc swojemu bratu Lechowi w zwycięstwie w wyborach prezydenckich, co Lech Kaczyński miał mu za złe, przez długi czas - relacjonowali współpracownicy prezydenta - nie odbierał nawet telefonów od brata. Gdy premierem został Marcinkiewicz, obaj politycy zaprzeczali pojawiającym się wówczas spekulacjom o możliwości kierowania rządem "z tylnego siedzenia" przez prezesa PiS. Politycy opozycji nadal jednak uważali prezesa PiS za głównego stratega polskiej polityki. Burzliwa kampania W wyborach do Sejmu w 2005 roku J.Kaczyński otrzymał najwięcej głosów w kraju - 171 129, a jego partia zwyciężyła w tych wyborach, uzyskując 26,99 proc. poparcie. Wynik jesiennych wyborów parlamentarnych nie pozwolił PiS na samodzielne stworzenie większościowego rządu. Nie spełniły się przedwyborcze deklaracje polityków PiS i PO o stworzeniu koalicji rządowej. Prowadzone w świetle jupiterów negocjacje koalicyjne zakończyły się fiaskiem i ostatecznie - po burzliwej kampanii wyborczej - poróżniły obie partie. 31 października 2005 r. został powołany rząd mniejszościowy. W lutym 2006 r. prezes PiS wraz z liderami Samoobrony Andrzejem Lepperem oraz LPR Romanem Giertychem podpisali umowę stabilizacyjną. Miała obowiązywać rok, zawierała pakiet 144 ustaw, które sygnatariusze zobowiązali się popierać; nie przyniosła jednak uspokojenia na polskiej scenie politycznej. Już w kwietniu 2006 roku w Sejm zajął się złożonym przez PiS wnioskiem o samorozwiązanie i przyspieszone wybory. Jednak w głosowaniu wniosek PiS Sejmu przepadł (nie poparła go m.in. PO). J.Kaczyński oświadczył wówczas: "mamy obowiązek doprowadzić do bardzo szybkiego powołania rządu większościowego". Koalicja większościowa z udziałem Samoobrony i LPR powstała z końcem kwietnia. "Walka z układem" Ważnym motywem wystąpień i działań Jarosława Kaczyńskiego - jako lidera PiS i potem premiera - było "oczyszczenie państwa", "walka z układem". W czerwcu 2006 roku w Sejmie mówił: polska demokracja i praworządność nie są zagrożone; zagrożony jest "układ"; z tym "układem" chcemy walczyć, chcemy go zniszczyć metodami prawnymi, dopuszczalnymi w państwie praworządnym i zniszczyć go moralnie. Szerokim echem w mediach odbiło się wówczas także sformułowanie o "łże-elitach", które - jak wskazywał J.Kaczyński - atakują PiS. - Działaniom PiS nadaje się zupełnie inny sens, niż w rzeczywistości mają. Towarzyszy temu lawina, huragan różnego rodzaju kłamstw i pomówień. Można mówić, że w Polsce mamy do czynienia z triumfem insynuacji. Do walki stanęła w zwartym ordynku "łże-elita" Rzeczpospolitej i nadrabia straty - mówił J.Kaczyński.