Łukasz Szpyrka, Interia: Donald Tusk w ciągu pierwszych 100 dni nowego rządu chce posprzątać po Zjednoczonej Prawicy. Parafrazując - Porozumienie będzie zamiatać, czy zostanie zmiecione? Jan Strzeżek, Porozumienie: - Będziemy zamiatać. Mamy wiedzę, którą zresztą się dzielimy, dotyczącą patologicznych postaw PiS. Przede wszystkim trzeba zacząć od sprzątania w spółkach skarbu państwa, które są pełne ludzi niekompetentnych, ale lojalnych PiS-owi. Tak samo jest w ministerstwach. W tej sprawie opozycja będzie musiała mówić jednym głosem. Macie jeszcze złudzenie, szczególnie po gorzkich słowach Tuska, że sprawa wspólnego startu w wyborach jest otwarta? - Zdecydowanie tak, jeżeli okaże się, że poparcie, które oferujemy, będzie niezbędne, by dołożyć do wyniku opozycji kilkaset tysięcy głosów. Kilkaset tysięcy? To chyba optymistyczne założenia. - Jak wynika z badań, poparcie Porozumienia to 1-1,5 proc. Przyda się opozycji w pokonaniu PiS-u. Stawka tych wyborów jest szalenie wysoka. Tusk daje partnerom czas do wigilii. Wówczas okaże się, w jakiej formule wystartuje opozycja? - Jestem gorącym zwolennikiem współpracy całej opozycji. Jedna lista byłaby najlepszym rozwiązaniem w przypadku zmiany ordynacji wyborczej, ale przy obowiązującym prawie dwa bloki też wchodzą w grę. Jeden centroprawicowy, drugi centrolewicowy. Też chciałbym, by wydarzyło się to jeszcze w tym roku. Mielibyśmy czas na prace programowe i wypracowanie jak najlepszej oferty dla Polaków. Blok centroprawicowy to Porozumienie, PSL-Koalicja Polska i Polska 2050 Szymona Hołowni? - To byłoby na pewno ciekawe rozwiązanie. Takiemu blokowi sondaże dają 15-18 proc. Oznaczałoby to, że pewna część wyborców PiS byłaby w stanie przenieść swój głos na opozycję. Moim zdaniem to kluczowe, żeby przekonać grupę prawicowych wyborców zawiedzionych socjalistycznymi ruchami PiS-u. Problem w tym, że Hołownia nie chce słyszeć o Gowinie. - Cóż, pewnie będzie można to zweryfikować w momencie rejestracji list. Wiem, że mi na pewno nie zabraknie determinacji do walki. Każda osoba, która wzmocni listę, jest na wagę złota. Jeśli się okaże, że wybory parlamentarne opozycja przegra, to siłą rozpędu PiS wystartuje z handicapem w wyborach samorządowych, a potem do Parlamentu Europejskiego. Ze wszystkich stron politycznego sporu słychać, że będzie to gra o wszystko. - Jestem święcie przekonany, że będą wykorzystywane wszystkie instrumenty. Nie zszokuje mnie, jeśli PiS będzie zatrzymywać polityków opozycji albo ich współpracowników. Każdy hak zostanie wykorzystany. Forma prowokacji będzie na niespotykanym dotąd poziomie. Ludzie PiS zdają sobie sprawę, że jeżeli przegrają te wybory, to w listopadzie 2023 roku hordy bezrobotnych pisowców będą się bez celu wałęsały po ulicach. Jerzy Wenderlich w rozmowie z "Wprost" przekonuje, żeby politykom PiS odebrać paszporty, by nie uciekli z kraju przed rozliczeniem. Nie idzie to za daleko? - Takie rzeczy mogą się dziać tylko za zgodą sądu. Pewne jest to, że politycy PiS będą od wszystkiego umywać ręce. Mateusz Morawiecki od ciągłego umywania rąk stracił już pewnie linie papilarne. Porozumienie jest na zakręcie czy już na marginesie? - Najlepsze czasy jeszcze przed nami. Wytrzymaliśmy zmasowany atak PiS, który miał nas zniszczyć. Najpierw przez różne harce Adama Bielana, potem przy okazji naszego wyjścia z rządu. Każdy z nas miał propozycję korupcji politycznej. Ale dalej będziemy się bić. Niektórym proponowano marchewkę, a niektórych straszono batem. House of Cards to przy tym była igraszka. Będą za to rozliczeni. Ile prawdy jest w tym, że PSL namawia was do pozbycia się z Porozumienia Jarosława Gowina? - To fejk. Były plotki, że Gowin miał zrezygnować z kierowania Porozumieniem, ale, jak widać, kompletnie bez pokrycia w rzeczywistości. Niedawno odbył się zarząd krajowy Porozumienia. Co usłyszeliście od Gowina? - Nasz projekt będzie kontynuowany, a Jarosław Gowin osobiście jest bardzo mocno zdeterminowany, by ostro walczyć z PiS-em. Przede wszystkim to on był bezpardonowo, na różne sposoby, atakowany. A tak poza tym, dobrze jest spotkać się w luźniejszej atmosferze i porozmawiać w gronie kolegów z całego kraju. Brzmi jak relacja z posiedzenia klubu PiS. U was też było wino i śpiew? - Wszystko w stosownej ilości. Posiedzieliśmy przy ognisku i podyskutowaliśmy. Gdyby sytuacja gospodarcza była lepsza, to sam bym zaintonował parę piosenek. Śpiew pewnie nie rozwiąże problemów partii. Spadły na was gromy po udziale w spotkaniu organizowanym przez Bronisława Komorowskiego i Aleksandra Kwaśniewskiego. Pojawienie się tam Gowina było błędem? - Zaproszenie skierował były prezydent RP Bronisław Komorowski. Jak mawiał klasyk: prezydentowi się nie odmawia. No tak, ale ten sam prezydent namawia Zełeńskiego, by usiadł do rozmów z Putinem. - To wypowiedź, z którą się absolutnie nie zgadzam. Czy to był błąd? Odpowiem na to pytanie za rok, po wyborach parlamentarnych. To było wydarzenie dla liderów opozycji, mogli się w końcu spotkać, choć oczywiście, wywołało sporo kontrowersji. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę już wcześniej, bo nie każdy chce współpracować z Jarosławem Gowinem. Na przykład Lewica. Zresztą z wzajemnością. A ktoś chce? - Ciepło wypowiadają się o nas politycy PSL i innych środowisk. Co prawda mówią o tym bardziej kuluarowo, ale ja sam spotykam się z różnymi politykami opozycji - od Lewicy, przez PO i PL2050, do PSL. W kuluarach wygląda to znacznie lepiej niż publicznie. Władysław Teofil Bartoszewski niechętnie mówił w RMF o Jarosławie Gowinie, ale przekonywał, że ludzie Porozumienia są wartościowi. Może to Gowin jest dla was obciążeniem? - Traktuję te słowa w kategoriach pewnego komplementu do pracy koleżanek i kolegów. Decydująca faza rozmów z różnymi środowiskami jest jeszcze przed nami. Tak jak Donald Tusk chciałbym, by wszystko było jasne do końca roku. Ilu członków liczy dziś Porozumienie? - Około 1000 osób płaci składki członkowskie. To cały czas dość spora grupa w skali kraju. Każdy sobie zdaje sprawę, w jakiej presji żyliśmy 1,5 roku temu. Niektórzy, mówiąc wprost, sprzedali się. Lwia część ludzi z nami została i broni interesów klasy średniej, samorządów i Polski w UE. Bylibyście w stanie pójść do wyborów samodzielnie? - Zarejestrować komitet i wystawić listy na pewno tak. Ale nie chcąc, żeby nasze głosy były zmarnowane, najlepszym rozwiązaniem jest wspólny start. Celem jakiegokolwiek polityka nie jest wystawienie listy, która zrobi 1-2 proc. Dostajecie indywidualne propozycje z innych partii? - Jest jeszcze za wcześnie na takie rozmowy. Możliwe, że takie propozycje pojawią się na przełomie roku. Bartoszewski mówił też, że Porozumienie w rządzie miało dobre momenty, jak choćby blokada wyborów kopertowych. Co poza tym jednym momentem jest waszym argumentem w rozmowach z opozycją? - Chociażby sprzeciw w sprawie opodatkowania mediów. To my walczyliśmy z tzw. lex TVN i setkami głupawych rozwiązań legislacyjnych, które proponował PiS. To także dzięki nam Solidarna Polska nie zablokowała przyjęcia budżetu unijnego. To my wprowadziliśmy mały ZUS dla przedsiębiorców i powiedzieliśmy twarde "nie" dla likwidacji 30-krotności. Do rządu wchodzi Marek Kuchciński. Czy np. głosowanie w sali kolumnowej i cała seria prowadzonych przez niego obrad dotyczących zmian w sądownictwie, były zupełnie w porządku? - Nie, to nie było w porządku. Był niesamowity w zakresie wykorzystania lotów państwowych. Mówił, że latanie z rodziną to nie grzech. To pokazuje, jaki był jego priorytet jako marszałka. Kuchciński został ministrem z prostej przyczyny - nie ma własnych ambicji politycznych, nie ma własnego środowiska. Jest za to skrajnie lojalny Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jest więc potrzebny, by Mateusza Morawieckiego po prostu pilnować. Swego czasu można było odwołać Kuchcińskiego z funkcji marszałka. Dlaczego zawsze głosowaliście przeciw? - Nie brałem udziału w tych głosowaniach. Proszę pytać tych, którzy głosowali. W ten sposób trudno rozmawiać z opozycją. Lista "grzechów" jest długa. - Zdaję sobie z tego sprawę, ale są ludzie, którzy wciąż chcą oddać głos na Porozumienie. Jestem zdania, że nawet ten 1 proc. głosów Porozumienia może okazać się kluczowy w kontekście przyszłej większości. Z rządu odchodzi Konrad Szymański. Był słabym ministrem ds. europejskich? - Nie chciał firmować swoim nazwiskiem antyunijnej polityki PiS. Jeśli zastąpi go ktoś o temperamencie i poglądach Janusza Kowalskiego, to znaczy, że kurs na wyjście z Unii został przez PiS obrany. Nie zdziwię się, jeśli Jarosław Kaczyński, za namową najbliższych współpracowników uzna, że członkostwo Polski w UE - "ponadnarodowej bestii", jak mawia Morawiecki - musi stać się faktem minionym. Kazimierz Michał Ujazdowski napisał w kontekście dymisji Szymańskiego, że "szaleńcy usuwają ostatnie elementy racjonalności". - To prawdziwa teza, bo w obozie PiS nie ma miejsca na jakikolwiek umiarkowany pogląd. Te ruchy personalne sprawiają, że nie ma już żadnego silnego polityka w obozie władzy, który ma umiarkowane poglądy. Nawet bank centralny jest podporządkowany polityce partii. PiS zaczyna mówić głosem Solidarnej Polski? - PiS musi tak mówić z prostej przyczyny - przy tej ordynacji samodzielny start radykalnego Zbigniewa Ziobry wiązałby się z zabraniem PiS 3-4 proc. głosów. Kaczyński nie znosi, gdy po jego prawej stronie jest ktokolwiek. Gdyby Solidarna Polska wybiła się na niepodległość, byłby to dla niego gigantyczny problem. Rozmawiał Łukasz Szpyrka