Dziennikarze tabloidu zadzwonili do jednego z najbardziej obleganych w stolicy przedszkoli, mówiąc, że szukają miejsca dla bratanka marszałka. "Miejsce na szczycie listy oczekujących znalazło się natychmiast. A pani dyrektor obiecała, że zrobi, co trzeba, by krewniak polityka dostał się do placówki" - pisze gazeta. Tymczasem - jak przypomina "Fakt" - jak co roku podczas elektronicznej rekrutacji do przedszkoli tysiące rodziców mogło jedynie rozkładać z bezsilności ręce. W samej Warszawie w placówkach nie ma miejsca dla 3 tysięcy maluchów.