Premier Mateusz Morawiecki poinformował w środę na Twitterze, że mecz pomiędzy Ruchem Chorzów a Wisłą Kraków może odbyć się na Stadionie Śląskim. Szef rządu zasugerował, że za dotychczasowe niepowodzenia związane z organizacją spotkania odpowiada marszałek województwa Jakub Chełstowski i zaapelował do niego, "aby nie blokował działań państwa". W ten sposób Morawiecki odniósł się do pomysłu, który od kilkunastu tygodni rozpalał umysły kibiców obu drużyn. Fani dwóch zespołów od jakiegoś czasu są w dobrych relacjach, a spotkania Ruchu i Wisły określane "meczami przyjaźni". Negocjacje o mecz na Stadionie Śląskim Najbliższy pojedynek odbędzie się 22 kwietnia. Kibice liczyli, że mecz uda się rozegrać na mogącym pomieścić ponad 50 tys. kibiców Stadionie Śląskim, jednocześnie bijąc rekord frekwencji. Od kilkunastu tygodni trwały negocjacje pomiędzy Ruchem Chorzów a spółką Stadion Śląski, która zarządza obiektem. Na czele spółki od października 2019 r. stoi związany z PiS Jan Widera, który wcześniej był wiceministrem sportu. Zasiadał też w zarządzie Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Spółka, której szefuje Widera, podlega urzędowi marszałkowskiemu, na czele którego stoi Jakub Chełstowski. Do niedawna polityk był związany z PiS, ale w listopadzie 2022 r. odszedł z klubu wraz z trójką kolegów, co zmieniło polityczny układ sił w woj. śląskim. Pomimo tego Widera zachował stanowisko w spółce. Początkowo negocjacje pomiędzy spółką a władzami Ruchu szły w dobrym kierunku. Złożona oferta najmu została zaakceptowana przez klub z Chorzowa. Za wynajęcie stadionu miał zapłacić kilkaset tysięcy złotych. Ostateczna opłata była uzależniona od kilku czynników m.in.: od liczby kibiców oraz czy mecz będzie zakwalifikowany jako spotkanie podwyższonego ryzyka. W najgorszym dla klubu wariancie cena mogła oscylować w granicy miliona złotych. Brak porozumienia Porozumienia nie udało się jednak osiągnąć. Ruch nie był w stanie osiągnąć ze spółką kompromisu związanego z poniesieniem odpowiedzialności za ewentualne uszkodzenia Stadionu Śląskiego, które spowodowałby konieczność przeniesienia zaplanowanych imprez lekkoatletycznych. Chodzi o Igrzyska Europejskie, które rozpoczną się 21 czerwca. Oficjalnie ich organizatorem jest Kraków, ale wiele zawodów lekkoatletycznych ma odbyć się właśnie na Stadionie Śląskim. Ze wstępnych wyliczeń władzom Ruchu wyszło, że w razie takiej sytuacji musiałby zapłacić ok. 50 mln zł. Z powodu braku kompromisu klub zdecydował, że mecz ostatecznie zostanie rozegrany w Gliwicach, o czym poinformował w wydanym 21 marca komunikacie. Morawiecki wkracza do gry Tymczasem w środę premier Morawiecki zamieścił wpis, w którym zasugerował, że mecz może odbyć się jeszcze na Stadionie Śląskim. Oświadczenie szefa rządu było zaskakujące z kilku powodów. Po pierwsze klub rozpoczął już sprzedaż biletów na stadion w Gliwicach. Po drugie zgodnie z obowiązującymi przepisami imprezę masową - wraz z dokładnym miejscem wydarzenia - trzeba zgłosić na 30 dni przed jej rozpoczęciem. Premierowi wtórowali inni politycy, w tym wiceminister MSZ Paweł Jabłoński. Publicznie przekonywał on, że propozycja premiera jest w interesie tysięcy kibiców na Śląsku, a ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych pozwala na zgłoszenie takiego wydarzenia 14 dni przed jego rozpoczęciem. Wiceminister nie dodał już, że przepis ten obowiązuje tylko w "wyjątkowych" przypadkach. Dodatkowo, jak wynika z informacji Interii, nikt z rządu nie kontaktował się z władzami klubu przed opublikowaniem wpisu premiera. Dlatego władze Ruchu na wpis premiera odpowiedziały krótko: nie ma już czasu na zmianę miejsca. Jak słyszymy w klubie, organizacja podobnego wydarzenia na Stadionie Śląskim, jakim był mecz Ruchu z Górnikiem zajęła władzom klubu trzy miesiące. Polityczna kalkulacja Wpis premiera Morawieckiego był jednak wynikiem politycznej kalkulacji. W roku wyborczym miał on w ten sposób spróbować pozyskać sympatię kibiców obu klubów, pokazując się jako ten, który wychodzi naprzeciw ich oczekiwaniom, jednocześnie pokazując nieudolność konkurentów politycznych (wpis o marszałku Chełstowskim). Pośrednio miał być przytykiem w stronę Donalda Tuska, który ostatnio wdał się w ostrą wymianę zdań ze Sławomirem Kordelem, kibicem Ruchu Chorzów. Mężczyzna zabierał kilka razy głos podczas spotkań wyborczych z Tuskiem w woj. śląskim. Domagał się, aby związany z Platformą Andrzej Kotala, prezydent Chorzowa od 2010 r., dotrzymał wyborczej obietnicy budowy nowego obiektu dla klubu. Nowy stadion dla Ruchu Kotala złożył tę obietnicę w kampanii w 2010 r. i powtórzył w 2018 r. Jednak ze słów polityka niewiele wynika. I to właśnie o tej obietnicy kibic Ruchu rozmawiał z Tuskiem podczas spotkania w Częstochowie i Chorzowie. Lider Platformy Obywatelskiej odwiedził Kordela nawet w jego domu. Jednak mężczyzna poczuł się oszukany już kilka godzin po wizycie lidera Platformy. Po wyjeździe Tuska ze Śląska prezydent Kotala zamieścił w sieci zdjęcie z liderem PO i napisał, że miasta nie stać na budowę nowego obiektu. Kibic Ruchu raz jeszcze wybrał się na spotkanie wyborcze Tuska, tym razem do Strzelec Opolskich. Kiedy zaczął przemawiać, odebrano mu mikrofon i zagłuszono. - Moja cierpliwość ma swoje granice - powiedział Tusk. Reakcja lidera opozycji wywołała gromkie brawa na sali. Obecnie Ruch swoje spotkania rozgrywa na stadionie Piasta w Gliwicach zamiast na obiekcie w Chorzowie przy ul. Cichej. Powód? Zły stan techniczny masztów, które trzeba zdemontować. Władze Ruchu odcinają się od politycznego sporu. "Jako Klub z ponad stuletnią tradycją i własną, ugruntowaną tożsamością, jesteśmy apolityczni i nie angażujemy się w bieżące spory. Od lat naszym problemem jest brak nowego stadionu. Wyrażamy gotowość do rozmów i współpracy z każdym, kto mógłby pomóc w realizacji tej inwestycji" - napisali na Twitterze. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl